Dzień
pierwszy - świt
15
grudnia 2015, godz.5.46 - sms „Dzień
dobry, pani Aniu. Mam gorąca prośbę - przy Szkole Baletowej
znalazłam malutkiego wyziębionego bardzo chudego kociaka. Czy może
mi pani pomóc? Ala.”
O
tej porze jeszcze śpię, smsy przychodzą mi bezgłośnie - więc
śpię dalej.
6.15
- telefon. Pani
Aniu, przepraszam, ze tak wcześnie, Ale co z tym maluszkiem zrobić?
Ja nie mogę…. Chudy, wyziębiony, biegunka - zielona, aż
strzela….
Pani
Ala z Wrocławskiej - wiem, że nie może. Stado kotów w domu,
część przewlekle chorych, finansowo beznadziejnie… A mały ma
biegunkę - wszystko może być…
Pani
Alu, proszę do lecznicy całodobowej, zadzwonię, poproszę, by
został ile trzeba, w międzyczasie jakieś miejsce znajdę.
Lecznica
- mówię, że przyjdzie pani z kociakiem, że na nasz rachunek,
żeby troszkę został. Uczciwie mówią, że mają w szpitaliku
kociaka z chorobą zakaźną, że jeśli nie musi zostawać, to niech
nie zostaje…
Pani
Ala koty ma dorosłe, w razie czego odporniejsze - pani Alu, w
lecznicy podadzą co trzeba, zostać nie może, proszę go zamknąć
w kontenerku w łazience, dogrzewać, myć ręce, niech nie ma
kontaktu z Pani kotami, po pracy go zabiorę.
Po
godzinie wiadomość z lecznicy - temperatura 35,5, skrajnie
odwodniony, szkielecik, nie dało się założyć wenflonu, dostał
glukozę 0 co się dało podskórnie, antybiotyk osłonowo. Szanse
minimalne, ale są, trzeba grzać, karmić, nawadniać i czekać.
Dzień
pierwszy - popołudnie i wieczór
17.30
- podjeżdżam pod dom p.Ali, dostaję zawiniątko z kociakiem i
pakiecik z lekami, kociak prawie się nie rusza. Cały
dzień grzany, zjadł pół puszeczki paszteciku, zrobił jedną
kupkę - zielona, rzadka, ale już bez strzelania. Po drodze
jeszcze jadę do lecznicy - może tym razem uda się wenflon
założyć?
Lekarka
wzdycha na widok kociaka, kręci głową, jedna łapka, druga - z
wenflonu nici. Kroplówka podskórnie, mam dawać często a mało,
grzać, grzać, grzać - co prawda ma już 37,5, ale to ciągle
mało, nie wiadomo, ile „jego” a ile z podgrzewania. Oczka
zamknięte, żadnych reakcji obronnych, taki bezwładny… Czy chory
na coś? Na razie nie wiadomo. Mam pokazać następnego dnia.
W
domu stawiam maluszkowi miseczkę, troszkę je, malutko. Wg mnie za
malutko - dopycham go convalescence, małymi porcjami co 1,5godz do
wieczora, układam przy kaloryferze - ciepełko się spodobało,
mały chętnie leży na kocyku.
Późno,
już w nocy ostrożniutko schodzi z kanapy, powolutku, trzy kroczki i
chwila odpoczynku, cztery kroczki i posiedzieć, idzie do kocich
misek - kilka chrupek, kilka łyków wody. Powolutku wraca do
kanapy, próbuje się wspiąć - nie daje rady, pomagam, układam
przy grzejniku.
Dzień
drugi - 16 grudnia 2015
Rano
- śpi tam, gdzie położyłam go wieczorem, ale musiał w nocy
chodzić, obok kuwetki malutka kupka, kolor prawie normalny, prawie
uformowana. Śladów wymiotów nie widzę. Spał na kanapie - czyli
udało mu się na nią wejść. Lepiej? Oby… Chętnie zjada trochę
paszteciku, malutko - więc znów convalescence.
Kroplówka
pod skórę - trochę boli, pewnie szczypie, bo z dodatkami, maluch
popłakuje, ale nie wyrywa się.
Potem
powolutku drepcze do kocich misek - chrupki, popić. Wraca znów
krok po kroku, przysiadając, słabiutki.
Układam
go przy grzejniku - ręką czuję, że kociak ciągle chłodny…
I
pędzę do pracy,
Późne
popołudnie - lekarz. Kolejna próba wenflonu - nic. Dobrze, że
je, że nie ucieka od ciepła, że nie ma wymiotów, że kupka
ustalona. Ale nadal cieniutki. Zalecenia nadal te same. Kontrola za
dwa dni.
Wieczór
- kociak śpi przy grzejniku, je po odrobince, powolutku drepcze do
misek i kuwety, ale nie jest w stanie do kuwety wejść
- załatwia się obok.
Dzień
trzeci - 17 grudnia 2015
Właściwie
bez zmian, oprócz tego, że wdrapuje się na kaloryfer i tam śpi,
pewnie tam cieplej niż na kanapie. To dobrze - zawsze się boję
najgorszego, kiedy koty uciekają do ciepła.
Zaczyna
odrobinę interesować się otoczeniem - otwiera oczka, obserwuje.
Kupka w kuwecie - czyli znalazł siłę, by przejść przez
krawędź. Widziałam też, że spał na fotelu przytulony do dużego
kota - czyli nabiera sił, bo na fotel jakoś wdrapać się musiał.
Je też coraz więcej, reaguje na dźwięk otwieranej puszki -
schodzi z kaloryfera, czaka na kanapie na podstawianą pod
nosek miseczkę.
Dzień
czwarty - 18 grudnia 2015
Nadal
bez większych zmian. Chociaż - po śniadanku mył buzię,
wieczorem też próbował się myć. Więcej chodzi po mieszkaniu -
nadal trzy wolne kroczki i odpoczynek, ale nie spędza
całego czasu śpiąc.
Kontrola
lekarska - już nie jest taki „suchy”, temperatura 38, dalej te
same zalecenia. W weekend lecznica nieczynna, jakby coś się działo
- pędź do całodobówki. Mały nadal mało stabilny.
Dzień
piąty - 19 grudnia 2015
Chyba
lepiej - rano nie czekał na jedzenie na kanapie, przydreptał -
prawie bez odpoczynków - do wspólnej miski. Trochę zwiedza
mieszkanie. Widziałam, jak kilka kroczków prawie podbiegł - ale
to jeszcze za duży wysiłek, długo potem siedział w jednym
miejscu.
Za
to już nie muszę ciągle dokarmiać - wcina chrupki. Po kilka,
ale często podchodzi do miski. Wdrapał się na parapet, posiedział
w doniczce.
Dzień
piąty - 20 grudnia 2015
Spał
na grzejniku - ułożył się na boczku. Wygląda też lepiej -
futerko mniej zjeżone.
Ładnie
je, wyraźnie buntuje się przeciwko kroplówkom i zastrzykom. Dużą
część dnia spędził aktywnie - oglądał, obwąchiwał,
towarzyszył mi w łazience. Przez chwilę nawet się bawił -
prowokował zabawę. Wskakiwał do koszyka, znalazł tam punkt
obserwacyjny - niezbyt wysoko, ale wskoczyć trzeba.
No
i ucieka przede mną - dość skutecznie.
Przed
świętami jeszcze wizyta kontrolna.
Chyba
jesteśmy na prostej?
Na
imię ma Frozzy - to chłopczyk, 2-2,5miesiąca.
Nikt
go nie szuka….
Ratowanie
tego malca raczej nie będzie drogie - nawet krwi na badanie nie
udało się pobrać… Dwie bańki płynów, wenflony, antybiotyk,
trochę convalescence - potem odrobaczenie i szczepienie - myślę,
że zamknie się kwotą rzędu 300zł.
Gdyby
ktoś chciał mu po pomóc - to dla Frozzy’ego na konto FFA Łódź
71 1020 2313 0000 3802 0442 4040
Domu
będziemy szukać po świętach - jak go porządnie utuczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz