Jak
już pisałam, różnie bywa z łapankami. A jeszcze różniej z
różnego rodzaju opiekunami i „opiekunami” kotów.
Np.
taka pani I.
Jakoś
wiosną 2015 zadzwoniła, że ma na podwórku chorą kotkę,
potrzebuje klatki łapki. Klatka łapka była w pobliżu, dałam
telefoniczny namiar na pana - pan z samochodem, podrzuci.
Próbowała, kotki nie udało się złapać, gdzieś przepadła…
Panią
I. spotkałam ponownie niedawno - zaadoptowała od znajomej
kociaka, opowiadała, jak się opiekuje kotami podwórzowymi….
Kociak zachorował, zabraliśmy go na leczenie, niestety nie przeżył
- FIP. I do tego momentu właściwie nie mam nic do pani I. -
oddała kociaka na naszą prośbę, zawsze tak robimy, jeśli zaraz
po adopcji zachoruje. Ale…
Pani
I. odwiedzała go w domu tymczasowym - u starszej pani, starszej od
pani I. o dobre 10 lat. I pani I. tejże starszej pani zostawiała -
uwaga, uwaga - kartkę z listą kotów i kociaków do wyłapania w
okolicy swojego domu. Bez kontaktów do karmicieli, można przecież
sobie pojechać do innej dzielnicy, polatać, poszukać, prawda?
Zadzwoniłam do pani I. o te kontakty - nie dostałam. Próbowałam
wytłumaczyć, że nie mam kiedy latać i rozpytywać, że jej
łatwiej - bo po sąsiedzku. Ale podobno to ja od tego jestem…..
Skończyłyśmy na trzaśnięciu słuchawką - z jej strony. Cóż,
jedna roszczeniowa osoba mniej…..
Trochę
mnie to wszystko - i kartka, i rzucanie słuchawką -
rozśmieszyło, trochę bardziej zirytowało, ale podjechałam z
ciekawości - prawie 80letniej adresatki pisemnego polecenia przeca
ganiać nie będę. Na jedno podwórze wlazłam bez trudu, zobaczyłam
maluszki, dopytałam o karmicieli - starsi państwo. Dla porządku
- koło 20go października to było. Zdjęcia z łapanki
telefoniczne, do niczego……
Ustawiliśmy
klatkę, najpierw złapało się duże czarne - kotka, potem bura
matka kociaków. A potem długo nic - a mnie skończył się w
miarę wolny czas. Więc zostawiłam łapkę karmicielom z
instrukcją, żeby w żadnym wypadku nie przekładali kociaków z
klatki do kontenera, bo im czmychną i będzie problem. Proszę o
telefon, podjadę, przepakujemy. Na próżno - w ciągu dnia
zostałam dwukrotnie zawiadomiona smsem, że kociak się złapał,
ale już przepakowali, jakoś dali radę. Tylko trzeci czekał na
mnie w klatce. Dziki-dziki. Jak starsi państwo dali radę z dwoma
pierwszymi - nie wiem, ale chwała i podziw. I wielkie dzięki za
współpracę i zrozumienie, że opieka nad kotami wolnożyjącymi to
nie tylko karmienie, że nie ma w Łodzi „sił specjalnych” do
łapania kotów, że robią to wolontariusze we współpracy z
karmicielami - inaczej to nie ma sensu.
Te
kociaki to znane Wam Warzywka - Cukinia, Ogórek i Kabaczek, dwa
pierwsze już mają domy, Kabaczek chorował najbardziej - i
dopiero teraz dochodzi do siebie.
Kotki
czarna i bura zostały wysterylizowane jeszcze w ramach programu
miejskiego i wypuszczone, natomiast leczenie i szczepienie kociaków
to koszt ok.350zł…
Mijał
czas…. Niecały miesiąc. Konkretnie połowa listopada. I znów
telefon od pani I.
Bo
pojawił się kolejny problem - koteczka, która widniała na
liście zleceń do sterylizacji - wyprowadziła trzy maluszki….
Pani I. łapać nie pomoże, to kamienica naprzeciwko jej bramy, ale
nie. Umówiłyśmy się na wizję lokalną, pani I. miała umożliwić
wejście na zamknięte podwórko. Podjechałam, odczekałam prawie
pół godziny w listopadowym deszczu, w końcu się udało, po czym
pani I. pokłóciła się z karmicielką. Tym razem ja nie
wytrzymałam, zaproponowałam jej, by poszła do siebie. Poszła,
tyle że wcześniej nasze głośne rozmowy - najpierw pani I. z
karmicielką, potem moja z panią I. - wystraszyły kotkę.
Pojechałam sobie, umówiłam się na rano, karmicielkę poprosiłam
o niekarmienie do rana i zabranie ew jedzenia postawionego przez
innych. W pobliżu mam koleżankę, ją też poprosiłam, by przy
wieczornym spacerku z psem sprawdziła stan miseczkę. Sprawdziła,
zabrała.
Pewnie
dzięki temu rano, ledwie wstawałam klatkę do piwnicy, już biegłam
z powrotem bo w klatce coś strasznie szalało, tygrys? Nie, dwa
maluszki. Czarne, tłuste i warcząco-sycząco-gryzące. Kontenerek,
ekwilibrystyka przy przerzucaniu, kociaki do samochodu, klatka do
piwnicy.
Pół
dnia czekałam, nic. Tzn kotka głodna chodziła po podwórzu i
płakała, trzeci malec też się pokazywał, ale nie wychodził poza
schody piwniczne. Zmarzłam i poszłam po rozum do głowy, a
konkretnie po kłódeczkę do drzwi piwnicznych - zamknęłam tam
klatkę. Karmicielka sprawdzała na okrągło, ja jeździłam 3x
dziennie zmieniając przynętę, karmicielka tłumaczyła sąsiadom
zaniepokojonym płaczem kotki powody tego płaczu i pilnowała
niekarmienia. Chyba pod dwóch dniach przypadkiem spotkałyśmy się
pod bramą, udało się jej zwabić kotkę do klatki schodowej,
weszłam za nimi, kotka uciekła na półpiętro, skoczyła na okno,
zarzuciłam na nią kurtkę - i już.
Został
trzeci kociak, sam - źle. Mały, głodny, zmarznięty - ale jak
go szukać w starych zagraconych piwnicach z wejściami z kilu stron?
Jedyna szansa to ta łapka czekająca w piwnicy.
Zrobił,
a właściwie zrobiła nam grzeczność, bo to dziewczynka -
złapała się następnego dnia po południu, nie wierzyłam w
szczęście, bałam się przekładać do kontenera, z kociakiem w
klatce w deszczu biegłam ulicą do samochodu - w biurowych
ciuchach, na obcasach budziłam dość spore zainteresowanie
przechodniów.
Dzięki
współpracy z karmicielką udało się złapać całą kocią
rodzinkę bez zbędnych nerwów - tzn nerwy były, bo najpierw
oporna na łapanie kotka, potem kociak sam w piwnicy. Ale nie było
rzucania kłód pod nogi, komentarzy, że łapanie kotów to sprawa
moja, a nie karmicielki, było zrozumienie, że działamy we wspólnym
interesie. Dziś cała kocia rodzinka - trzy tłuste czarne kluchy
i prześliczna czarna mama o smukłej sylwetce orientalnego kota i
delikatnej szczupłej buzi z ogromnymi oczami - ma własne domy.
Jeden dom dla kociaka deklarowała pani I., ale na deklaracji się
skończyło.
Jednego
tylko żal - kotkę matkę podrzucono wiosną na podwórko jako
małe kociątko. Gdyby wtedy ktoś pomyślał o szukaniu pomocy - a
karmicielka miała mój telefon, poznałyśmy się kilka lat temu w
szpitalu przy Drewnowskiej, łapałam tam koty.. No więc gdyby
wiosną zawiadomiono mnie o podrzuconym kociaki, byłby jeden do
złapania, jeden do szczepienia i szukania domu… A tak - to
wszystko x4 plus sterylka. Czas, wysiłek, koszt - niewspółmierny.
Tyle
smrodku dydaktycznego na dziś. Ciąg dalszy będzie - o fajnej
akcji w pewnej instytucji na Złotnie. Nazwy podać nie mogę, ale
zainteresowani wiedzą.
Podsumowanie
finansowe? 4x szczepienie + odrobaczenie - 200zł. Sterylka -
płatna, talonów miejskich brak - 120zł. Razem - 320zł. Plus
moje dojazdy, plus koszty utrzymania…. A mogło być tylko 50zł i
dużo mniejsze pozostałe - pomyślcie o tym. I zapamiętajcie.
Jeśli
chcecie i możecie pomóc nam w zapłaceniu rachunków za te kociaki
- to jak zwykle na konto FFA Łódź 71 1020 2313 0000 3802 0442
4040
z
dopiskiem - Warzywka albo Legioniści..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz