piątek, 5 czerwca 2015

Przed procesją

opowiada Ania
Telefon - Retkinia, malutkie kociaki na dachu, pokazują się od jakiegoś czasu. Magda robi rozeznanie - kociaki to dzieci niełapalnej kotki - potężna i piękna czarnobiała dama, kiedyś rozwaliła klatkę łapkę i teraz ją starannie omija. Groźna - Magda zawsze stara się odnaleźć i wyszukać jej kocięta, i szybko uciec - bo kotka goni i atakuje nie na żarty.
A dach? Średnio niewysoki, ale bez drabiny nie da rady. Administracja drabinę ma, pożyczy, ale tylko w godzinach pracy, a z różnych powodów o urlopie teraz nie ma mowy. Spieszyć się trzeba, bo za moment maluszki nauczą się schodzić z tego dachu i wtedy szukaj wiatru w polu…. Na szczęście Magdzie udało się pożyczyć klucz do furtki. Więc pierwszy wolny od pracy dzień - akurat Boże Ciało. Rano, póki spokój. I póki za dużo ludzi nas nie będzie oglądać, w końcu święto. Drabina jest na Bałutach - kupiona było do akcji łapania kociaków na dachu spalonego drewniaka, jakoś się ja przewiezie.
Zdjęć niestety mało, nerwowo było …
Budyneczek to typowa podstacja elektryczna, dach płaski jakieś 25m2, bez kominów, wzdłuż dwóch ścian murki, wzdłuż pozostałych dwóch rynny, a jakieś 20cm pod rynnami poziome półki. Ściany porośnięte dzikim winem, włazi to wino też na dach.
Drabina przystawiona, wchodzimy. Dach widać jak na dłoni, ewentualne kryjówki to gałęzie pnączy leżące na dachu, rynny, te półki pod rynnami. Oglądamy miejsce po miejscu - nie ma śladu kociaków. Może tylko chwilę tu były? Szukamy kupek - n bo jeśli to mieszkają, gdzieś mają toaletę. Nie ma. Szukałyśmy dokładnie, nie myślcie sobie. Obie - najpierw jedna, potem druga - zaglądałyśmy pod każdy listek, sprawdziłyśmy z padu płaskiego rynny i póki pod nimi - nie ma. Zaczęłam powątpiewać w prawdziwość informacji, ale otworzyła się jakieś okna - i kilka osób potwierdziło, widziało kociaki wczoraj wieczorem.

Może już nauczyły się schodzić i buszują w pobliżu? Może kotka wyczuła i zabrała? Może wpadły do rur spustowych i są w nich albo zjechały na ziemię? Przejdziemy się sprawdzić, na dachu nic więcej nie zwojujemy - ile razy można pod każdy listek zaglądać?


Ogród, prawie park wokół przychodni - sielsko-anielsko. Kocia stołówka i kocia wioska - budki robione przez dzieci na zajęciach prowadzonych przez z Magdę. Zaglądamy - pusto. I wszędzie czysto - karmiciele dbają.

Młode kawki - wypadły z gniazd? Jak już jesteśmy, trzeba pomóc, bo koty je złapią - rezydują tu m.in. dwie długowłose kocice. Co prawda nie wyglądają na głodne ale… Na szczęście kawki przy próbie łapania przypomniały sobie, że umieją latać.

Mijamy miejsce, skąd Magda wyciągała poprzednie kociaki - dokładnie trzy lata temu, w maju 2012 - wpełzając pod podest. Nie bardzo wiem, jak się tam zmieściła?
Obchodzimy jeszcze podbalkonowe ogródki okolicznych bloków - ostrożnie, bo koty są tu dobrze widziane, natomiast Magda nie wszędzie - ciągle sporo jest przeciwników sterylizacji, kocięta mają się rodzić, a Magda ma je zabierać i już, a nie łapać i „okaleczać” dorosłe koty. Przemykają jakieś dwa koty - wielkie, wypasione, Magda je zna. Wycięte oczywiście. W końcu widzimy matkę kociąt - zmierza do podstacji. Czyli pewnie gdzieś tam maluszki są.
Wracamy. Jest 10ta, jeszcze trochę czasu mamy. Jeszcze raz - centymetr po centymetrze. W liściach na półce biała łapka - Magda wyciąga rękę, kocię ucieka - ale jest na półce. Czołgamy się po dachu, ograniczamy małemu przestrzeń… Jest!!! Wrzeszczy jak oszalały, pakujemy w kontenerek, szukamy dalej. Kolejny wisi jak małpka na pnączach, nie sięgamy, trzeba go tak przepłoszyć, by wlazł na półkę. Przez gąszcz liści nic nie widać, nawet z głową zwieszoną za rynnę. Dotykam czegoś miękkiego, odruchowo zaciskam palce - jest kolejny.

Z dołu słyszymy groźny krzyk matki - uj, niedobrze, zaatakuje…. Sprawdzamy pnącza na ścianach na ile się da, nie ma trzeciego. Trudno…..
Magda zbiega z drabiny po łapkę, ustawiany na dachu plus kontenerek z dwoma kociakami, może się złapie. Jeszcze szukamy trzeciego - może wisi w dzikim winie pod półką, z góry niewidoczny? Magda idzie na dół, ja zostaję na dachu. I jest mały - na drzewie nad płotem. Z dachu go nie sięgnę, z ziemi tez nie bardzo. Ostrożnie zachodzimy go z dwóch stron płotu starając się nie hałasować chaszczami. Magda powoli wyciąga rękę, wspina się na palce - jest!! Mały sparaliżowany ze strachu nawet nie pisnął.

Radość nasza nie zna granic, ściągamy sprzęt z dachu. Dochodzi 11-ta. Jeszcze szybkie zdjęcia maluszków - Aslan, pierwszy złapany ryczący jak lew, Kangurek skaczący po ścianach natrysku - tymczasowego lokum, i Koala - przyczepiony do gałęzi. Jeszcze zdążymy na procesję - w końcu święto.
A dwie klatki łapki + dwa kontenerki z maluszkami czekały na kotkę do późnego wieczora… bez skutku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz