Przychodzą na działkę koty. Działkę
mam w mieście, wiem, że to nie są koty niczyje tylko tzw.
wychodzące. Jeden kotek jest wyjątkowo urodziwy. Popielaty z
białym brzuszkiem i skarpetkami.
Miziasty. Zawsze przychodzi się
przywitać. W ubiegłym tygodniu zobaczyłam przy uszku kleszcza.
No,
ale jak to – obcemu kotu kleszcz wyrywać? Następnego dnia
wyrwałam.
Pomyślałam sobie nieładnie o opiekunach.
Szary kilka
dni się nie pokazywał, padało przecież, a on na pewno ma dom.
Przybiegł dzisiaj.
Pogłaskałam po łebku, pogłaskałam po
pleckach... i zobaczyłam monstrum. Kleszcza wielkości fasolki. Na
kręgosłupie. W miejscu, gdzie zawsze głaszcze się kota. Tym razem
nie czekałam na ruch opiekunów, wyrwałam natychmiast.
Tylko pytam
– po co komu kot, jeśli się go nawet nie głaszcze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz