środa, 27 maja 2020

Myszka…. czy warto?


Zawsze się nad tym zastanawiam, kiedy wchodzi mi w ręce kot w złym / tragicznym stanie? Czy warto pieniądze, których nie ma, przeznaczać na ratowanie kota, który albo ma minimalne szanse na przeżycie, albo podobne na godne życie, a praktycznie żadne na adopcję - czyli na kilka miesięcy, czasem lat, zajmie miejsce w dt, będzie generował koszty, nie pozwoli na ratowanie kota z większymi szansami.

Przypomnę, że w lecznicy trzeba zapłać za działania, a nie za skutek - faktura będzie bez względu na to, czy kota da się uratować, czy nie.
Fatalnie to brzmi, prawda? Ale taka jest rzeczywistość.
Ile kotów można wziąć pod opiekę? Ile pomieścić na 30, 50 czy 150m2? Ile pieniędzy przeznaczyć na karmę, żwirek, leczenie? Skąd te pieniądze brać?
I może najważniejsze - jak np. w stadzie kilkunastu - kilkudziesięciu kotów zaobserwować, który za przeproszeniem rzyga, a który ma biegunkę albo krwiomocz? Jak w razie potrzeby karmić dietą weterynaryjną?
Ten przydługi wstęp przeznaczony jest dla tych, którzy w zakoconych domach widzą tylko piękne koty do głaskania. I dla tych, który nie mogą zaopiekować się drugim kotem nawet tymczasowo, bo jednego już mają - a uważają, że przy 10ciu jedenasty to pikuś, a przy 20tu kolejny się też wyżywi.
Otóż nie. Gdzieś jest granica. Możliwości, kasy, czasu, sił. Tylko gdzie?
Dla mnie tą granicą jest opinia zaufanego lekarza i wytrzymałość kota na leczenie - inaczej kroplówki i podawanie leków znosi przerażony cierpiący dziki kot, inaczej kot domowy. Moja wytrzymałość na np. codzienne podawanie kroplówek - dodatkowa godzina do planu dnia, czy na sikanie na łóżko też się liczy…
Trudne to wszystko, ale zauważcie - skupiając się na kroplówkach czy codziennie piorąc łóżko z powodu jednego kota - nie mam czasu dla innych.
Tak BTW - dla siebie czasu nie mam już dawno…

Wracamy do Myszki - wiecie już o niej troszkę. Że przebadaną i nawodnioną zabrałam z lecznicy, że wpakowała się na łóżko - i nie bardzo schodziła do miseczek czy kuwety - łapki nie pozwalały, spadała. Ustawiałam schodki przy łóżku. Kładłam czystą pieluchę, na której natychmiast układał się inny kot. No. Cierpliwość trzeszczała w szwach, pralka się gotowała, a Myszka jadła, gadała, przytulała się, zaczęła się nawet myć. Szło raczej w dobrą niż w złą stronę. Seria laserków i pola magnetycznego na nóżki w lecznicy, gimnastyka i masażyk w domu. Wyrywała mi te nóżki - ze złością i wrzaskiem, bo Myszka pyskata jest - coraz energiczniej - wyraźnie wracało jej trochę sprawności, a na pewno ciut utyła i nabrał sił.
Na pewno widzi - przedtem pchałam jej palec w oko bez reakcji. Czy słyszy? Raczej nie, można jej klaskać nad głową kiedy śpi. Czasem - trzymana na rękach - zareaguje, tzn podniesie główkę - na „kici-kici” albo inne szeleszczące słowa. Ale czy słyszy, czy przytulona do człowieka reaguje na wibrację przy wydawaniu tych dźwięków - nie wiem…
I w końcu nadszedł ten dzień, gdy raczyła udać się do kuwety. Nie zeskoczyła z łóżka, nigdy nie zeskoczy - ale jest na tyle sprawna i silna, że nie spada, jak w  pierwszych dniach. Jeśli pamiętacie tamte filmiki - to porównajcie. Trudno coś nakręcić, bo porusza się zdecydowanie szybko
Myszka ma się coraz lepiej, ale skoro powiedziało się A, należy powiedzieć B. Czyli zająć się guzami na brzuszku. Są trzy - jeden na wysokości żołądka, średnicy 4cm, taka galaretowata soczewka, dwa w dolnej części brzuszka przy pachwinach - twarde i jakby kanciaste, wielkości sporej fasolki. Na szczęście żaden nie jest przyczepiony do mięśni. Cięcie będzie długie na kilkanaście cm, przez cały brzuszek, inaczej nie da rady. Badania miała Myszka w końcu marca, dobre były, w ostatni piątek lekarka ustala termin operacji na poniedziałek 2020.05.25.

Wieczorem zabrałem Myszkę do domu - cały brzuszek przecięty, abażurek. W lecznicy zrugała mnie za zbyt długie czekanie. W domu wdrapała się na łóżko, wrzaskiem wygoniła inne koty, ułożyła się wygodnie i twardo przespała całą noc. Rano pomaszerowała na śniadanie - też przeganiając konkurencję

Porównajcie obecną damę w kapeluszu z bidą z końca marca - było warto?
Teraz wypada podsumowanie….
Więc kochani - weterynaryjnie Myszka kosztowała 457,00 + 247,00 = 704,00zł, koszty zakwaterowania i transportu tradycyjnie po mojej stronie. Tyle za ten obrazek damy w abażurku i wyremontowany brzuszek.

Po poprzednim tekście Myszka dostała od Was 220zł, do pokrycia rachunków w lecznicy brakuje 484zł - pomożecie Myszce? Trzeba ją będzie jeszcze zaszczepić…
2020-04-06
Sara U. Łódź
100,00zł
2020-04-02
Anna M. Łódź
100,00zł
2020-04-02
Alicja Joanna Z. Łódź
20,00zł

RAZEM
220,00zł
Będę jej niedługo szukać domu - realnie patrząc nadzieja niewielka, ale… Pamiętacie Trafo, rudego powyginanego kocurka? Znajdziecie go na blogu I KTO TU MRUCZY w tekstach z czerwca i lipca 2016 - znalazł ciepły dom, był tam szczęśliwy dwa lata…
Warto było.
Zbieram się, by napisać o moich kocich starociach - bo też warto.
Więc konto - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - Myszka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz