środa, 5 czerwca 2019

Muszę - inaczej się uduszę


Tekst miał być zupełnie o czym innym - np. kociakach, które udał nam się w  ostatnim miesiącu uratować - trzy w domach, jednego zabrała panleukopenia - Lancet, uśpienie 260zł, jeden walczy z ciężkim kocim katarem. O dorosłych leczonych kotach - starym Liściorze ze zgniłymi zębami, syjamowatej kotce z nowotworem, kocie z wypadku zgarniętym z autostrady, Skarpetce podwórzowej z chorą tarczycą, o kocie z potężną przepukliną - i paru innych w „zwyczajnym” stanie. Na te „gorsze” poszło po 300-500zł na każdego, na normalne - po kilkadziesiąt - odrobaczenie, szczepienie - o tym wszystkim nie pisałam z braku czasu i weny….

Generalnie tekst miał być prośbą o pomoc - na koncie mamy jakieś 300zł, faktur na ponad trzy tysiące. Ale wicie-rozumicie, pisze mi się prawie samo, tylko impuls potrzebny.
No to wczoraj był impuls.
Przedwczoraj (poniedziałek 2019.06.03) wiadomość - patrz wyżej - od zaprzyjaźnionej wetki - tej, którą poznałam łapiąc przy Moniuszki (vide „Autorką zostałam”), która była dt dla kociaków z Sienkiewicza (vide „Tradycja”).
Magda z mężem - zadzwonili, umówiliśmy się na wtorkowy wieczór. Objazd po klatki - jedna łapała - i złapała - uciekiniera Pana Kotku z Kniaziewicza, druga próbowała złapać to ostatnie z Wrocławskiej (Koci kontredans), które miało być kocurkiem, potem dziwnie utyło, karmicielka wzięła klatkę. Niestety już schudło….
Karmicielka karmi przy Wrocławskiej, ale mieszka przy Snycerskiej - tam, gdzie łapałam całe stado w sierpniu 2018 - nie pamiętam ile, ale sporo, kociaków też parę - na blogu prawie serial powstał.
Snycerska ulica potężna, pięć numerów, wąsko, wjeżdżam wolniutko, widzę na krawężniku czarnego kota. Ostrożnie podjeżdżam, ucha całe, delikatnie i z małą nadzieją drzwi auta otwieram, kot siedzi. Wypełzam na czworakach prawie, kici-kici - miau - siedzi. Wyciągam ręką, biorę za kark, chcę podnieść - urwie się, takie brzuszysko… Biorę pod tyłek, do samochodu i do kontenerka. Protest tylko głosowy.
Wetka jęknęła, jak brzucho zobaczyła - nic przyjemnego sterylki w tak zaawansowanej ciąży…
Podchodzi karmicielka z klatką, nie zna tego kota, pierwszy raz go widzi. Normalka, kot przed chwilą spadł z nieba prosto pod mój samochód…
Do pozostałych karmicielek nie dzwoniłam, też na pewno nie widziały, bo przecież jw. Albo nie miały czasu zadzwonić, że nowy kot jest. Albo coś jeszcze. W czasie tych sierpniowych łapanek mieliśmy sporą balkonowo-okienną widownię, moim telefonem siałam jak zwykle. I pewnie ktoś zadzwoniłby w końcu. Jakby zobaczył chore maluszki…
To tyle o impulsie - tym głównym. Drugi, nieco mniejszy - sprzed paru dni.
Pani ma mój nr od lat, dostała od kogoś z  informacją, że w kocich sprawach mogę pomóc. No to dzwoni - zakład pracy, cztery koty, nagle zaczęły przeszkadzać, coś trzeba zrobić. Cztery, nie tak dużo, można spróbować. Wysterylizowane? Nie… i dwie kotki się okociły… To ile tych kotów? No ze dwanaście, ale tylko cztery duże… Odpadam. O czterech mogę myśleć, tuzin nawet maluszków - ponad moje możliwości i siły. Pomyślę, proszę zdzwonić wieczorem. Cisza do dziś.
Może ktoś „mocniejszy” chce ktoś telefon do tej pani i adres zakładu pracy?

Ad rem, czyli o parku - zgłaszający obiecali pomóc, wetka zabrać połów - czyli to, co lubię najbardziej. Złapać i przekazać w odpowiedzialne ręce, i jeszcze mieć pomoc realną, nie taką od potowarzyszenia przy klatce - do obserwacji klatki wystarcza jedna sztuka. Np. ja.
Przyjechałam trochę przed umówioną 20tą, obeszłam wskazaną budowlę, znalazłam kryjówkę kociej rodzinki - miseczkę z wodą postawiła Magda, nikt nie karmi, kotka gdzieś chodzi na stołówkę. Miejsce zabaw małolatów - takich młodszych nastolatków. Widują kociaki, mocno zaciekawieni, pomogli klatki przenieść, popytali, zapisali telefon, zainteresowali się darmowymi sterylkami - mają zwierzaki w domu, mają sąsiadów - może info pójdzie.
Ustawiliśmy klatki, zasiedliśmy z małolatami, obserwujemy. Koty się kręcą, ale z uwagi na lokalizację klatek i punktu obserwacyjnego widać to, co na zdjęciach - czyli niewiele. Proszę wytężyć wzrok i puścić w ruch wyobraźnię.

Coś się przy klatce dzieje - widać cztery sylwetki, matka i na pewno trzy małe, Magda z mężem widzieli dwa na pewno i kotkę, trzeciego nie są pewni, ciemno było, dzieciaki pewne są dwóch. W pewnym momencie była szansa na rekord - jedną klatkę zwiedzała kotka i kociak, drugą dwa malce - ale malce wycofały się…


W końcu pierwsza zadziałała - jest 20.20, mamy kotkę i czarnego maluszka. Wolałabym najpierw maluszki, matka przyszłaby do nich, a tak dwa zostały same, nieporadne. Nie ma co narzekać, zresztą nie wypuszczę kotki. Z narażeniem skóry na ręce wyciągam malca z klatki, do kontenera.

Kotka siedzi w klatce, maluch w kontenerze, ciężarówka ze Snycerskiej skrzeczy mi w aucie, druga klatka poluje. Słabo jej idzie, kotka w klatce narobiła rabanu, wystraszyła kociaki. Głodne bardzo nie są, powyjadały „ścieżki” z klatek, na razie strach silniejszy niż głód. Może przyjdą do tego już złapanego? Dostawiamy kontenerek do klatki. Dzieciaki do tej pory nam dzielnie kibicujące i dopytujące się o szczegóły naszych działań zostawiły nas - wieczór, muszą wracać do domów.
Mam nadzieję, że coś zapamiętały….

Zmierzcha. Pojawia się bure w rękawiczkach - tatuś? Przechodzi jak model po wybiegu, ogląda klatki - nieee. Nie te dania. Znika w ciemnościach. Przy klatkach nadal nic. Zaglądamy w głąb nory, zasypana gruzem, nawet gdyby go wykopać jakimś długim i chudym człowiekiem nie wiadomo, jakie korytarze wypłukała woda. Pozostaje tyko czekać...

Magda zostaje, lecę do Vet-Medu - kurs Widzew - Retkinia - zawieź dwie czarne - tę grubą ze Snycerskiej i tę już chudą właśnie złapaną. Oglądam pysie w lecznicy - żeby przy wypuszczaniu nie pomylić. Podobne, obie złotookie, uczulam lekarkę, ta parkowa wystraszona, ale nieagresywna, może też domowa uciekinierka? Żeby nie pomylić… Uczulam lecznicę trochę na wyrost, oni też pilnują, zapisują nr klatek szpitalnych, po zabiegu kot wraca do tej samej.

Wracam do parku, jest mąż Magdy. Czekamy, dochodzi 23cia. W parku pusto, sama nie zostanę, co innego nocne podwórze kamienicy pełnej ludzi, co innego pusty park.
Oni też rano do  pracy…
Czekamy kolejna godzinę - nic. Pewnie malce śpią, rano obudzą się głodne. Rano przyjdzie Magda albo mąż, postoją z klatkami, może…
Dwa maluszki jedzące tylko mamę, pewnie nigdy nie wychodziły dalej niż kilka metrów od kryjówki…
Jeszcze z malcem do Oli wetki - dziewczynka 7tygodni. Rano sms - nic. Czeka mnie / nas upojny wieczór w parku….

Żeby zakończyć odrobiną optymizmu - znalazłam taki wpis na FB, miasto? Po co miasto, wszyscy mieszkamy na FB. Ale zapytam, może blisko. Dostałam odpowiedź z  telefonem, przekazałam całość koleżance mieszkającej w miarę blisko - znaczy kilkanaście km. Jej nastawienie do karmicieli rozmnażaczy analogiczne jak moje, tyle że poparte dłuższym i większym doświadczeniem. Dziś dostałam wiadomość - dzięki wielkie, Koleżanko. Można, jak się chce. Jak się nie chce - wet w odległości 30m nie pomoże.

Ad. jazda na interwencje czy łapanki - nikt z nas nie PRACUJE w fundacji, przeważnie mimo związków z fundacjami i tak radzić sobie trzeba samemu - fundacja to nie worek z kasą i odziałem ludzi czekających, by rzucić się do pomocy. Mamy normalne rodziny, normalną pracę, musimy zarobić na siebie, te rodziny i koty - i własne, i tymczasy, bo przeważnie się na utrzymaniu dt, dojazdy też musimy sami sobie zapewnić / sfinansować. Fundacje często finansują leczenie. A te pieniądze tez musimy zdobyć - 1% nie dostajemy za darmo, pisanie żebraczych tekstów to też jakaś praca…
Więc zrozumcie - OBOWIĄZEK mają instytucje państwowe i gminne z etatowymi pracownikami. Wolontariusze pomagają - z dobrej woli, nie z formalnego obowiązku.
I czasem byłoby miło usłyszeć takie zapomniane słówko - dziękuję…

Kochani, apel o pomoc finansową aktualny, wkrótce opiszę te koty wspomniane na wstępie. Napiszę tylko, że z 1% nasza łódzka grupa w 2018 dostała 5 423zł, a łącznie z współpracującymi z nami „wolnymi strzelcami” na potrzeby zwierzaków poszło prawie 80 000zł - to dar od Was - zbiórki, bazarki. Nie jesteśmy wyjątkiem, wiele fundacji tak szuka środków - w tym roku będzie trudniej, bo urzędy skarbowe zdaje się same rozliczyły PIT-y wielu osób dekretując 1% wg własnego uznania…

Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4. konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz