Niedziela
2018.08.19
Pokrzywy
pomogły, o 9,00tej w klatce kociak. W drugiej duży jeż.
Uradziłyśmy
z Panią, że wieczorem klatki zabieram na drugą stronę płotu,
bo innych kotów niż te już złapane na podwórku nie widziała.
Ale na razie niech na podwórzu postoją. W razie czego miła
Pani zadzwoni.
Jeszcze
mały kontrolny obchodzik po miejscach chwilowego nie-karmienia -
mleko to przecież nie jedzenie, prawda? Telefon do karmicielki -
nie ona, ktoś przypadkowy, bo nikt inny oprócz niej nie karm,
trochę pani z balkonu, ale ona też się nie przyznaje - wie, że
łapię, nie karmi i pilnuje, żeby nikt inny tego nie robił. Nie ma
żadnego innego karmiciele? NIE MA!
Lecznica
i kotka do Dorotki, która naiwnie liczyła na chwilę odpoczynku po
adopcji Koziczki i Zawratka - nic z tego.
Nie
pytajcie mnie czy oczko uda się uratować - na razie go zwyczajnie
nie widać, pod ta opuchliną może być zdrowe albo może nie być
go wcale…
Zmiana
wrażeń - wspomniane Koziczka i Zawratek, wykarmione smoczkiem,
niedawno pojechały do wspólnego domu.
Przerwa
technologiczna do 17.30, bo o tej porze znów pojadę. Klatki cały
czas stoją na zamkniętym podwórzu, czekają z rozdziawionymi
paszczami i nadzieją, że coś się złapie, oszczędzając mi
wielogodzinnego siedzenia na murku,
17.37
- na dachu coś między kociakiem a podrostkiem. Stawiam klatkę,
niech się złapie. Jeśli chore, przeleczymy i wytniemy, jeśli
zdrowe - wytniemy. Młode, wiem - ale drugi raz się nie złapie,
koty głupie nie są, „uczą się” klatki. No i moje ograniczenia
czasowe… Zdaniem niektórych jestem razem z „niedouczonymi
konowałami” w gronie „zbrodniarzy wydłubujących
kocurkom jajeczka wielkości ziarenek piasku” - cytaty z smsa.
Dla wyjaśnienia - lekarze, z których pomocy korzystam
wykonują cesarskie cięcia u koszatniczek, w razie
potrzeby posługują się igłami mniejszymi od rzęsy, a wczesna
kastracja / sterylizacja to standardowy zabieg u zwierzaków
z hodowli. Więc zaliczenie mnie do ww grona nie robi na
mnie wrażenia.
Młode
jakoś nie chce się złapać, za to znów miałabym surowiec na
rosołek - gdyby chciało mi się skubać i patroszyć… Nie chce
mi się, więc wypuszczam i przez chwilę wystraszone gołębie
omijają klatki. Młode tę chwilę dzielnie wykorzystuje.
Na
życie towarzyskie brak czasu, stęskniona koleżanka przychodzi
poplotkować. Z kawą trudno, więc cola i lody + twarde
schodki. Rozglądamy się, czworo oczu to zawsze więcej niż dwoje,
łazi czarne, łazi bure, klatkami bardzo słabo zainteresowane,
miały być niekarmione, ale czy karmicielka dotrzymała słowa? Jest
niedziela, od czwartku podobno nie dostają jeść, powinny pchać
się do klatek czwórkami!
Na
dachu komórek w zieleni czarny kociak - chyba ten chory zza
siatki. Nie sięgnę, za wysoko, włażę od strony podwórka po
walącym się daszku nad schodami do piwniczki - jednak na dach nie
wejdę, rynnę mam na powyżej pasa, nie wciągnę się. Pożyczamy
drabinkę, stawiamy klatkę na dachu - kociak wieje. Odnajdujemy go
w chaszczach, ale nie udaje się złapać rękami… Może
wróci na dach i wejdzie do klatki? Niemrawy strasznie, oczy
zaropiałe widać wyraźnie..
Siedzimy,
gadamy, czarna stabilizuje się pod wierzbą, chorego kociaka nie ma.
Za to pojawia się białoczarne z obróżką, pewnie domowe. Kijem -
drabinkę trzeba było oddać - zrzucam sobie na głowę klatkę z
dachu, ustawiamy pod wierzbą. Za chwilę zbierają się tam koty -
czarne, bure, białoczarne widać zaprzyjaźnione, i upragnione
małe czarne. Przedtem siedziało pod samochodem, próbowałam
wywabić gałązką udającą zabawkę - bez skutku. Potem
zakotwiczyło tuż przy klatce - i tam siedziało bez ruchu
godzinę…
Koleżanka
poszła, zostałam sama. Zaczęło się ściemniać. Sierotą
siedzącą na schodkach i wpatrującą się zapadający zmrok
zainteresowała się pani z sąsiedztwa. Posiedziałyśmy,
pogadałyśmy, pani zadeklarowała ewentualną pomoc. Koty krążyły,
i gdyby nie pani, nie uwierzyłabym własnym oczom - bo po złapaniu
drugiego burego (wg karmicielki są dwa) - pojawiło się trzecie.
Mało tego, obok czarnej dużej przemykały DWA mniejsze czarne
cienie…. Ile tych kotów w końcu jest?
Miało
być 5+2 = 7, jestem tu trzecie popołudnie, już wiem o 6+4 = 10,
uciekać? Może przeze mnie tak się mnożą? Wiele razy słyszałam,
że się nie łapią beze mnie (prawda, bo stawiam klatkę nie na
balkonie), może teraz przeszło na mnożenie?
Oto
złapane drugie bure:
Klatki
na miłe podwórko, znów z nadzieją, nocny kurs z białoburym i
burym do całodobowego Vet-Madu na Retkinię i wreszcie do domu -
jutro do pracy, pobudka o 5,30, przed 6tą na to podwórko muszę
zajrzeć, zabrać ewentualny połów, przynętę wymienić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz