czwartek, 23 sierpnia 2018

Snycerska - niedzielna kawka - cz.3


Niedziela 2018.08.19
Pokrzywy pomogły, o 9,00tej w klatce kociak. W drugiej duży jeż.
Uradziłyśmy z Panią, że wieczorem klatki zabieram na drugą stronę płotu, bo innych kotów niż te już złapane na podwórku nie widziała. Ale na razie niech na podwórzu postoją. W razie czego miła Pani zadzwoni.

Jeszcze mały kontrolny obchodzik po miejscach chwilowego nie-karmienia - mleko to przecież nie jedzenie, prawda? Telefon do karmicielki - nie ona, ktoś przypadkowy, bo nikt inny oprócz niej nie karm, trochę pani z balkonu, ale ona też się nie przyznaje - wie, że łapię, nie karmi i pilnuje, żeby nikt inny tego nie robił. Nie ma żadnego innego karmiciele? NIE MA!
Lecznica i kotka do Dorotki, która naiwnie liczyła na chwilę odpoczynku po adopcji Koziczki i Zawratka - nic z tego.
Nie pytajcie mnie czy oczko uda się uratować - na razie go zwyczajnie nie widać, pod ta opuchliną może być zdrowe albo może nie być go wcale…
Zmiana wrażeń - wspomniane Koziczka i Zawratek, wykarmione smoczkiem, niedawno pojechały do wspólnego domu.

Przerwa technologiczna do 17.30, bo o tej porze znów pojadę. Klatki cały czas stoją na zamkniętym podwórzu, czekają z rozdziawionymi paszczami i nadzieją, że coś się złapie, oszczędzając mi wielogodzinnego siedzenia na murku,
17.37 - na dachu coś między kociakiem a podrostkiem. Stawiam klatkę, niech się złapie. Jeśli chore, przeleczymy i wytniemy, jeśli zdrowe - wytniemy. Młode, wiem - ale drugi raz się nie złapie, koty głupie nie są, „uczą się” klatki. No i moje ograniczenia czasowe… Zdaniem niektórych jestem razem z „niedouczonymi konowałami” w  gronie „zbrodniarzy wydłubujących kocurkom jajeczka wielkości ziarenek piasku” - cytaty z  smsa. Dla wyjaśnienia - lekarze, z  których pomocy korzystam wykonują cesarskie cięcia u koszatniczek, w  razie potrzeby posługują się igłami mniejszymi od rzęsy, a  wczesna kastracja / sterylizacja to standardowy zabieg u zwierzaków z  hodowli. Więc zaliczenie mnie do ww grona nie robi na mnie wrażenia.
Młode jakoś nie chce się złapać, za to znów miałabym surowiec na rosołek - gdyby chciało mi się skubać i patroszyć… Nie chce mi się, więc wypuszczam i przez chwilę wystraszone gołębie omijają klatki. Młode tę chwilę dzielnie wykorzystuje.
Na życie towarzyskie brak czasu, stęskniona koleżanka przychodzi poplotkować. Z kawą trudno, więc cola i lody + twarde schodki. Rozglądamy się, czworo oczu to zawsze więcej niż dwoje, łazi czarne, łazi bure, klatkami bardzo słabo zainteresowane, miały być niekarmione, ale czy karmicielka dotrzymała słowa? Jest niedziela, od czwartku podobno nie dostają jeść, powinny pchać się do klatek czwórkami!
Na dachu komórek w zieleni czarny kociak - chyba ten chory zza siatki. Nie sięgnę, za wysoko, włażę od strony podwórka po walącym się daszku nad schodami do piwniczki - jednak na dach nie wejdę, rynnę mam na powyżej pasa, nie wciągnę się. Pożyczamy drabinkę, stawiamy klatkę na dachu - kociak wieje. Odnajdujemy go w  chaszczach, ale nie udaje się złapać rękami… Może wróci na dach i wejdzie do klatki? Niemrawy strasznie, oczy zaropiałe widać wyraźnie..
Siedzimy, gadamy, czarna stabilizuje się pod wierzbą, chorego kociaka nie ma. Za to pojawia się białoczarne z obróżką, pewnie domowe. Kijem - drabinkę trzeba było oddać - zrzucam sobie na głowę klatkę z dachu, ustawiamy pod wierzbą. Za chwilę zbierają się tam koty - czarne, bure, białoczarne widać zaprzyjaźnione, i  upragnione małe czarne. Przedtem siedziało pod samochodem, próbowałam wywabić gałązką udającą zabawkę - bez skutku. Potem zakotwiczyło tuż przy klatce - i tam siedziało bez ruchu godzinę…
Koleżanka poszła, zostałam sama. Zaczęło się ściemniać. Sierotą siedzącą na schodkach i wpatrującą się zapadający zmrok zainteresowała się pani z sąsiedztwa. Posiedziałyśmy, pogadałyśmy, pani zadeklarowała ewentualną pomoc. Koty krążyły, i gdyby nie pani, nie uwierzyłabym własnym oczom - bo po złapaniu drugiego burego (wg karmicielki są dwa) - pojawiło się trzecie. Mało tego, obok czarnej dużej przemykały DWA mniejsze czarne cienie…. Ile tych kotów w końcu jest?
Miało być 5+2 = 7, jestem tu trzecie popołudnie, już wiem o 6+4 = 10, uciekać? Może przeze mnie tak się mnożą? Wiele razy słyszałam, że się nie łapią beze mnie (prawda, bo stawiam klatkę nie na balkonie), może teraz przeszło na mnożenie?
Oto złapane drugie bure:
Klatki na miłe podwórko, znów z nadzieją, nocny kurs z białoburym i burym do całodobowego Vet-Madu na Retkinię i wreszcie do domu - jutro do pracy, pobudka o 5,30, przed 6tą na to podwórko muszę zajrzeć, zabrać ewentualny połów, przynętę wymienić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz