poniedziałek, 28 maja 2018

Drobiazgi


opowiedziała Ania
Mała rzecz - a cieszy. Często nawet bardzo, przynajmniej mnie… W natłoku spraw trudnych, nieprzyjemnych, mocno obciążających psychicznie - każda drobniutka dobra wiadomość, malutki sukcesik - poprawia mu humor na kilka ładnych godzin.
O dwóch ostatnich opowiem.

Centrum Łodzi, dwie kamienice, podwórza oddzielone bramą. Jedna kamienica prywatna, druga komunalna. Trzy koty - kilkuletnie, wycięte. Karmicielki mieszkające w kamienicy komunalnej. Koty stołują się na przelotowym podwórku komunalnym, czas spędzają na prywatnym - spokojniejszym, zamkniętym i otoczonym budynkami.
Ale koty zaczęły przeszkadzać. Może nie koty, może coś innego, w każdym razie na bramę założono płyty poliwęglanowe - i koty straciły możliwość przechodzenia. Brama tuż nad ziemią, dołem miski się nie wsunie. Więc tekturki, na nich karma. Jak potem wyciągnąć tekturki? A trudno…
O sprawie dowiedziała się koleżanka, pojechała, rozmawiała z właścicielem kamienicy - niestety w obecności karmicielek. Niestety - bo panie nastawiono były bojowo i nie zrozumiały albo nie chciały zrozumieć na czym polega konkretna rozmowa i kompromis. A właściciel człek normalny, kociolubny, jakiegoś kota uratował - ale nie sam mieszka w kamienicy i musi się liczyć z najemcami.
Koleżance skrzydełka opadły, z jednej strony bramy głodne koty, z drugiej - rozsierdzone karmicielki. Piątek wieczór jest… Obiecałam, że w poniedziałek zadzwonię do administracji. Spokojniejsza jestem przynajmniej na zewnątrz, tu niezaangażowana emocjonalnie, łatwiej mi będzie. Na razie niech karmią na tekturkach ze sznurkami wyciągnięcia, zostawią bałagan - będzie kolejna awantura.
Poniedziałek 2018.05.21, dzwonię do administracji, odbiera miły pan. Tłumaczy, że koty, że samochody. A dodatkowo - wieje do bramy, przeciągi na podwórzu. Wierzę. Tłumaczę, że mała dziurka nie zaszkodzi, że koty posterylizowane, niemłode, było pięć, trzy zostały, a bez kotów myszy i szczury. Że raczej nie wpuszczą nowych na swój teren, a jak teren będzie pusty, to przyjdą niekastrowane / niesterylizowane, będzie smród, kociaki - generalnie większy problem. On z kolei, że obok jest ruinka, że na stołówkę mogą sobie chodzić przez tę ruinę. No mogą, tylko jak mogą na stołówkę, to mogą i wrócić, więc i tak będą na posesji. A że niemłode, to ciężko im będzie przez ruinkę, taka dziurka w bramie…. No i jakby ta dziurka, to w razie problemów z kotami będziemy starali się pomóc… Pan w tej chwili nie zdecyduje, rozważy, prosi o telefon jutro (wtorek) w południe.
Niby nic nie uzyskałam, ale nie było też kategorycznego NIE. Zadzwonię, podrążę.
Nie zadzwoniłam. Tzn zadzwoniłam, ale wcześniej - z podziękowaniem, bo rano takie zdjęcie dostałam:

Słabo może widać, ale jest kocia dziurka w lewym dolnym rogu bramy. Bardzo dziękujemy.
I od razu humorek ciut lepszy.

We wtorek 2018.05.22 koło południa zadzwoniła Agnieszka z Przytulanek - jest karmicielka, jest komórka, w komórce chora dzika kotka. Od kilku dnie nie je, więc nie da się jej złapać klatką łapką. Niedaleko, umawiam się z karmicielką, podjadę po pracy, może złapię w ręce. Czasu mam bardzo mało, na 18ta jestem umówiona, wcześniej muszę jeszcze swoje koty oporządzić, bo wrócę bardzo późnym wieczorem.
Jadę podenerwowana, łapanie dzikiego kota rękami nie jest ani bezpieczne, ani łatwe, szansa jest tylko jedna - jak ucieknie albo się wyrwie, to koniec. A jeśli ten kot od tygodnia nie je - to jest bardzo źle, albo go złapię, albo po kocie.
No i karmiciele - nie pomagają. Żeby chociaż nie przeszkadzali… Pani, ten kot się nie złapie, za mądry. Pani, a może tak i tak zrobić. A w decydującym momencie np. nie są w stanie podać otwartego kontenerka. Dlatego od razu proszę o ciszę, utrzymywanie odległości parasola od mnie i kota, i nie-pomaganie. A tych najbardziej „pomocnych” złym głosem pytam, ile kotów złapali. Czasem działa... Bo tłumaczenie, że muszę się skupić i sprężyć i potrzebuję spokoju - na nic.

Tu karmicielka przytomna, komórka pusta, drzwi i ściany szczelne, kotka wychodzi tylko dziurą za drzewem. Jest jakiś kawałek styropianu, karmicielka ma iść za drzewo, zapchać nim dziurę, ja do komórki. Wchodzę, kotka siedzi w swoim pudle, miauczy, zamykam za sobą drzwi. W miarę szczelne ściany i dach mają swoje wady - w  komórce ciemno… Coś tam widzę, kotka ucieka z pudła do swojej dziury, niezbyt szybko, łapię ją, pakuję do kontenerka.
Ufff. Nie bardzo uciekała, nie bardzo się broniła - albo bardzo chora, albo mało dzika, choć karmicielka twierdzi, że dzika, bo nie daje do siebie podejść, Niemłoda - sterylizowana była 4lata temu, dwa lata temu miała coś z łapką, łapana była na badania.
Kotka na odległość śmierdzi ropskiem, nosek zaklejony, kk? Może ząbki, stara jest.
Do lecznicy, na szczęście nie ma kolejki. Kotka zachowuje się w miarę spokojnie, ważymy - 2,4kg, Lekarka myje buzię, ogląda paszczę, kotka odwodniona, skóra stoi, próbuje pobrać krew - nie leci. Wenflon, będą kroplówki. Buzia umyta, śmierdzi dalej, oglądamy brzuszek….

Obrzydliwy smród to nie katar i nie ząbki, ząbków już nie ma, to pęknięty guz nowotworowy - wylany z niego płyn skleił futerko w śmierdzące gluty. Obok tak sam guz jeszcze cały i ogromna ciemna gula - wodniak?

Te sklejone i śmierdzące kawały futra… Lekarka delikatnie je odmacza i po małym kawałeczku usuwa - to wszystko pewnie boli, trzeba delikatnie…

Tak wygląda brzuszek kotki po wstępnym oczyszczeniu - obok kawałki futerka…
Zostaje pod kroplówką. Potem badania krwi, rtg, może usg - jeśli nie ma przerzutów do płuc jest szansa, że operacja przedłuży jej życie.

Wczoraj (środa) zajrzałam do lecznicy. Brak dobrych wiadomości, Nadal odwodniona, nie je, krwi jeszcze nie próbowano pobrać. Pozostaje czekać…

Czy to zdarzenie poprawiło mi humor? Stan kotki na pewno nie, ale to, że udało się ją złapać, że udało się dać jej szansę - tak.
Kolejny pozytywny drobiażdżek..
A żeby nie było za słodko, wczoraj humor popsuła mi karmicielka - głośno i dużymi literami mówiłam, że jak będą nowe wiadomości, dam znać. Po złapaniu dzwoniłam zaraz po wyjściu z lecznicy. W środę dwa telefony - w pracy jestem, nic nie wiem. Trzeci złapał mnie w kolejce pod gabinetem - proszę panią, mówiłam, że zadzwonię jak się czegoś dowiem, teraz czekam pod drzwiami gabinetu, proszę nie wydzwaniać, to nic nie da, Ale ja nie mogę dodzwonić się do lecznicy (znaczy ja mogę?), proszę mnie zrozumieć, ja się denerwuję!!!
Rozumiem. Ale nie rozumiem, dlaczego ja akurat mam być piorunochronem albo terapeutą. Są przyjaciółki, sąsiadki itp. Nie chcę, zwyczajnie nie chcę. Pomogłam złapać kota, zawiozłam do lecznicy, przekazuję wiadomości.
Sprawa formalna - kotkę łapałam na prośbę Fundacji Przytul Kota i  przekazałam pod opiekę tej Fundacji. Oczywiście, że interesuje mnie jej los, że lekarki i Przytulanki nie odmówią mi informacji, i że będę je przekazywała karmicielce. Natomiast nie proszę Was o wpłaty na nią - z ww powodu.
Ale chciałabym, byście wiedzieli, że to nie jest odosobniony przypadek, Że wcale nierzadko znajdujemy koty w tragicznym stanie. Często decyzje o leczeniu, badaniach trzeba podejmować natychmiast, nie ma czasu na napisanie nawet kilku słów, nie ma siły na zrobienie cierpiącemu zwierzęciu zdjęcia, na poproszenie Was o  pomoc. Pisałam niedawno o powypadkowym kocie ze Żwirki - zdołałam żywego dowieźć do lecznicy, ale mimo starań lekarze nie zdołali go zatrzymać…
Dlatego i tym tekście podam nasze konto - żeby w razie czego było pod ręką.
71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11go Listopada 4.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz