środa, 13 sierpnia 2014
Mamrotkowe wakacje.
Nigdy nie przypuszczałem, że życie jest niezwykle ciekawe i godziny mogą pędzić jak szalone. Miałem dni zaplanowane, czynności miłe wykonywałem powoli i dostojnie. Czasem tylko byłem turbo kotem. Przecież nawet taki odważniacha jak ja ma prawo się przestraszyć. Jednak wywieźli mnie na działkę.
Od razu postanowiłem czynnie zaprotestować. Nie cierpię zmian. Przeżyłem ich kilka i tylko jedna okazała się korzystna dla mnie. Grzecznie poczekałem, aż wszyscy usną i wtedy dałem upust złości. Namęczyłem się jak jaki pokutnik. Wniosłem pyskowo na kanapę dwa męskie kapcie i spuściłem je na człowieczą twarz. Zaraz też skryłem się pod kołdrą. Uznałem, że może być niebezpiecznie i jakby co to mnie nie ma. W całkowitej ciszy łapcie znalazły się na podłodze i nie zauważyłem żadnych chęci pakowania się i powrotu do domu. Oczy mi się zrobiły olbrzymie, jak zwykle gdy myślę i tymi oczyskami rozejrzałem się po pokoju. Zero żaluzji, zabawek do zrzucania. Jak obudzić ludzi? Wróciłem do łapci, które w moich sprytnych dwóch łapkach kołysałem. Pukały jak trzeba. Ale te głuche nawet oka nie otworzyły. Psy zamiast szczekać, tylko wzdychały i wygodniej układały się na pościeli. Przyjaciele niby, a pomocy żadnej. Dusia to rozumiem, nigdy nie chciała zacieśniać towarzyskich stosunków, więc styrana odwiedzinami na wszystkich działkach spała jak zabita. Moje lęki zupełnie jej nie interesowały.
Mamrociu nie raz liczyłeś na siebie i nie zawiodłeś się. Teraz też dasz radę.- snułem myśli śmiałe i motywujące.
Znalazłem stertę książek dziecinnych na szafce.
To jest to! - krzyknąłem w duszy.
Wskoczyłem na blacik i dawaj robić bombardowanie. Obudzili się wszyscy. Ludzie nawet wygłaskali kochanego koteczka , a ja mocno zmęczony wtuliłem się w ciepłe miejsce obok człowieka. Rano, po obfitym śniadanku wynieśli mnie na taras, ponosili po działce. Nie było źle, słoneczko grzało futerko, pachniało szczęściem gdy siedziałem na tarasie i obserwowałem jakieś fruwające obiekty. Jednym z tych obiektów była Dusia. Ta to ma wariackie pomysły. Z drzewa, na drzewo wskakiwała. Nie nadążałem ze śledzeniem toru jej lotów, podskoków, wybić w powietrze. Szyję wyciągałem niczym żuraw. W końcu nie wytrzymałem i dawaj w trawy, w zieloność ruszyłem. A tam cuda, nos chwyta wonie, oczy widzą różne żuczki, muszki i żaby. Kumkające istoty bardzo polubiłem. Nawet sobie do pokoju przynoszę. Nie wiem co się z nimi dzieje dalej. Po zabawie znikają. Złodzieje żab istnieją na świecie. Ludzie dziwnie wnikliwie po moich buszowaniach koło oczka wodnego zaglądają we wszystkie zakamarki domu. Lubię popatrzeć jak się schylają, jak kręcą głowami, a czasem po okrzyku - Jest!- padają na kolana i trzymając coś w dłoni wychodzą na dwór. Raz złowiłem niezwykle sprytną zieloną żabkę. Mała była, a nikt jej nie odkrył. Dopiero nocą, gdy miło spędzaliśmy czas tzn. gdy ja ją szturchałem łapką , a ona zaczynała kicanie zdarzyło się nieszczęście. Żabusia znalazła się na twarzy pańcia, a ja zamiast jej nie szturchać, nie wytrzymałem i pacnąłem. Człowiek skoczył na równe nogi i ..... gadał, gadał na temat spania, żab i mnie. Dobry jest. Uznał, że mogę spać z żabami, ale on nie. Nie życzy sobie. Dobra, dobra. Postaram się bawić z oślizłymi koleżankami daleko od łóżka. Sam nie lubię wilgotnej pościeli.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nareszcie!!! Bo już mi Cię bardzo brakowało :)))
OdpowiedzUsuńA. - wielbicielka Twojego talentu.