środa, 10 kwietnia 2013

Muffin - szczęśliwy powrót

opowiada ansk
O syjamowatym kocie pojawiającym się w przyblokowym ogródku przy Urzędniczej i w ruinach starego browaru przy Sędziowskiej wiedziałam co najmniej wczesnej wiosny 2011 - od Patryka i Eweliny, którzy adoptowali von Kafla. Kot pojawiał się nieregularnie, wyglądał nieźle, może czyjś wychodzący? Chętnie zjadał zrzucane z balkonów albo podane na miseczce pożywienie, może łakomy? Próbowałyśmy go łapać z mamą Patryka, ale ona stawiała na kota wychodzącego i nie chciała komuś kraść, ja, jak zwykle w biegu…
W sierpniu ściągałyśmy kociaki z dachu ruiny przy Sędziowskiej wraz z państwem P. dokarmiającym te kociaki. Akcję obserwowała kolejna karmicielka, p.L. - pochwaliła się dokarmianiem syjama, ale pomóc w łapaniu kategorycznie nie chciała - to jedna z moich „ulubionych” wyjątkowo opornych karmicielek. Tzn zgadza się na sterylki i kastracje, ale żeby pomóc łapać, nie nakarmić kotów przed łapanką albo zawiadomić o nowym - o nie, ona nie jest od tego.
Wtedy ponownie próbowałyśmy z mamą Patryka - klatka stała w ogródku kilka dni, bez rezultatu.
No i w poprzedni weekend 2011.12.11 zadzwoniła znów mama Patryka - kot od jakiegoś czasu siedzi tylko w ogródku, miauczy, płacze, całe dnie z zadartą głową czeka, aż ktoś zrzuci coś do jedzenia, śpi na balkonie pustego mieszkania na parterze w jakimś pudle…. Może spróbować? Zimno, ile tak wytrzyma? Szkoda kota…
Spróbowałyśmy. Złapał się po wieczorem, po kilku godzinach czekania. Piękny, łagodny, trochę brudny. Płaczący, ale wyraźnie zadowolony, że ktoś się w końcu nim zajmie. W domu zamknęłam go na chwilę w łazience z kuwetę i kolacją, potem wypuściłam - schował się w szafie.

Wykastrowany - i to zdecydowało, że zaczęłam grzebać w notatkach, bo jakaś informacja o zagubionym w tej okolicy syjamowatym kocie gdzie mi w oko wpadła. Znalazłam - zginął z bloku na rogu Zgierskiej i Pojezierskiej w środku października 2010!!! Rok i dwa miesiące….
Bitwa z myślami. Tułał się rok i dwa miesiące… Dokładnie w tym rejonie, gdzie zginął. Szukali go jakoś na pewno - inaczej nie miałabym ich telefonu. Szukali czy tylko dali gdzieś ogłoszenie, na które przypadkiem trafiłam? Dzwonić? Oddać? Oddam - a jeśli znów skoczy z balkonu i nie będzie miał tyle szczęścia? Nie oddawać? Mieć kolejnego kota w przekoconym mieszkaniu? Piękny, niby adopcyjny, ale kilkuletni, niebieska bryłkowata szylkretka Magda też piękna, ale dla zainteresowanych adopcją „za stara” - bo 4-5letnia.
Zadzwoniłam, poza zasięgiem. Wysłałam sms-a z pytaniem. Nie, kot się nie znalazł. To telefon pani, jest za granicą. Za chwilę kontaktuje się ze mną pan - wygląd kota się zgadza, charakterystyczna kropka na nosku, inne szczegóły. Kastracja też. Poprosiłam o zdjęcia na maila - on, bez żadnych wątpliwości. Mają jeszcze kilkuletnią kotkę, tego zabrali chorego z ulicy (potem się okazał że wiem skąd, wiem od kogo - znamy się z ta panią ).
Planowali zabezpieczyć balkon na wiosnę, feralnego dnia w październiku było w domu jakieś zamieszanie, goście, ktoś otworzył balkon, kot prysnął… Szukali przez dwa miesiące - dotarli do kilku karmicieli, ale z drugiej strony wielkich bloków-łamańców. Rozwieszali ogłoszenia, byli w schronisku, pytanie w lecznicach nie przyszło im do głowy - koty wożą do lecznicy w innym rejonie miasta. Oczywiście bardzo chcą, by kot do nich wrócił, czy można przyjść do mnie zobaczyć go, upewnić się, że to on? Czy go oddam?
Można - ale stawiam twarde warunki. Oddam po zabezpieczeniu balkonu, nie wcześniej. Bo wie pan, takiego pięknego kota bez trudu wyadoptuję, chipa nie ma, więc …. Trochę mam obawy, czy oglądać kota nie wpadnie do mnie dwóch silnych facetów i nie porwą syjama, ale gość w telefonie brzmi sympatycznie... Jest po kilku minutach. Z darami dla moich kotów - dziękuję :D. Syjam ma na imię Muffin. Wyciągam go z szafy, wieje pod kanapkę. Pan wpełza po tę kanapkę, woła Muffin, Muffinek, kot odpowiada, powoli wychodzi i zaczyna się przytulać, strzelać baranki, mruczeć, i gadać, gadać - poznał opiekuna po tak długim czasie.
Z Muffinem na rękach pan ogląda mój osiatkowany balkon, wypytuje o materiały. I już leci zamawiać siatkę :D. Bo część stelażu zamontowana, naprawdę planowali zabezpieczyć ten balkon. Przez kolejne dni mam bieżące informacje o postępie prac, dostaję nawet maile od kuriera - siatka już jedzie. Wszystkie z prośbą, bym jeszcze chwilę poczekała z szukaniem kotu nowego domu :D.
Muffin w tym czasie twardo siedzi w mojej szafie, nie życzy sobie kontaktu z kotami, posiłki ma podawane do szafy, wychodzi do kuwety, od czasu do czasu woła mnie do łazienki - tam w wannie wyciąga się, wywija, mruczy i daje głaskać. I czasem tam śpi.
I piątek wieczorem - 2011.12.16 - kot wrócił do siebie. Prawie dokładnie po roku i dwóch miesiącach od zaginięcia. Za parę dni go odwiedzę - i zapamiętam tę historię na długo, bo takie rzadko się zdarzają. Ogłoszenia krótko „wiszą” i w necie, i w realu, gdyby nie te stare notatki - nie wróciłby do swojego domu.
Miał naprawdę wielkie szczęście. Przetrwał poprzednią zimę - musiał mieć lepsze schronienie, niż to ostatnie w pudle na balkonie. Uniknął psów, samochodów, chorób, głodu, trutek…
Szkoda, że takie szczęśliwe zakończenia bywają tak rzadko….

1 komentarz:

  1. ansk by opowiedziała o Szaraku, bo się ludzie pytają o niego.

    OdpowiedzUsuń