czwartek, 11 lipca 2019

Prezent ślubny


Nie, nie - nie wyszłam za mąż. Ale prezent dostałam. Kompletne zaskoczenie - takie, że się nie zachowałam, zwyczajnie zgłupiałam - bardzo przepraszam Darczyńców. Nawet im życzeń nie złożyłam - co niniejszym czynię - naj-naj-najlepszego, wszystkiego, co tylko możecie sobie wymarzyć!

A było to tak - dzwoni administratorka bloga, że ktoś w związku ze ślubem chce coś przekazać, dała mój telefon. Telefon zadzwonił, przyszli bardzo sympatyczni Państwo Młodzi i wręczyli kopertę. Nie zajrzałam przy nich, jakoś głupio mi było, zawsze mi głupio, jak ktoś ot tak daje mi pieniądze na koty. Podziękowałam, porozmawialiśmy chwilę, jak zwykle w biegu. Zajrzałam po Ich wyjściu. I zdębiałam - w kopercie było 10!! (słownie - dziesięć!!!) stuzłotówek!!! Szok, zwyczajny szok!! Dobrze, że wg lekarza serce mam w porządku, bo mogłoby mi wysiąść .
I jeszcze coś bardzo miłego - Państwo śledzą nasz blog - na podstawie tego, co tam piszemy uznali, że warto w nas „zainwestować” - to się nazywa uznanie i sukces!!
Zdarzyło się to dnia 6 lipca roku pańskiego 2019 - a opisuję dopiero teraz, bo ciągle wracam do domu po nocy i padam….
Kochani, jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję!!!
I w tym euforycznym nastroju opowiem Wam o młodzieży - narzekamy na nich wszyscy, ale podobno starożytni Egipcjanie tez narzekali… O dwóch nastolatkach, które ostatnio kocio spotkałam.

Amelia - jakoś w końcu lutego 2019 zobaczyłam na FB info o znalezionym prawie brytku, napisałam do autorki. Chwilę rozmawiałyśmy, chciała kota zabezpieczyć, uzyskała zgodę rodziców - ale znikł. Pojawił się w kwietniu - i wróciłyśmy do rozmów.

To relacja Amelii:
Pojechałam z koleżanką na rower, i zobaczyłam że wielki szary kot leży w krzakach. Próbowałam podejść bliżej ale uciekł. Zostawiłam miskę z jedzeniem w tym miejscu i poszłam popytać mieszkających tam ludzi. Każdy mówił to samo - kot błąka się już od roku i szuka jedzenia. Poszłam tam następnego dnia - czekał przed miską, podeszłam bliżej, ale uciekł w krzaki i tam czekał aż nałożę jedzonko. Dałam, mu na imię William. Po kilku tygodniach takiego dokarmiania zaufał mi i dał się głaskać. Zawsze, gdy przychodziłam go nakarmić głośno miałczał. Był na terenie w którym zjeżdżają się tiry i ciężarówki. Wielokrotnie był wyganiany z tamtego miejsca przez starszą panią. Kiedy pewnego razu tam przyszłam, nie było go. Szukałam, wolałam - ale nie było po nim śladu. Nie pojawiał się przez tydzień. Było mi bardzo smutno że znikł. Oczywiście codziennie przychodziłam w tamto miejsce, miałam od mojego domu mniej więcej 700 metrów, chodziłam łąką i kawałek lasem. W końcu wrócił. Czasem odprowadzał mnie do lasu. Zawsze kiedy do niego szłam widziałam, jak bardzo na mnie czeka. Zawsze był bardzo szczęśliwy że mnie widzi. I wtedy stwierdziłam że ten kot nie może mieszkać na dworze. Rozwieszałam wszędzie gdzie się dało ogłoszenia, pisałam w internecie, pytałam ludzi po domach. Kilka osób się odezwało, a jeden pan nawet przyjechał zobaczyć go, bo zginął mu podobny. Niestety to nie był ten.. A William nadal był na dworze. Moja koleżanka zaoferowała pomoc - przetrzymanie kota w garażu - kot próbował wchodzić do jej domu, ale gdy nie było jej rodziców ). A ja szukałam pomocy, jakiejś fundacji, osoby która by go chciała. I udało się - kocurek został wykastrowany i oddany do nowego super domku .”

Tak było - na początku maja pojechałam po niego.
Czekała na mnie Amelka - dziewczynka 13letnia z koleżanką - 12letnią. Panny kupiły u weterynarza tabletki na odrobaczenie, preparat na odpchlenie - nie miały jak pokazać kota w lecznicy, trochę ciężki, więc poszły, opowiedziały, i wróciły z  odpowiednimi preparatami. Kot mieszkał sobie w pomieszczeniu gospodarczym - z  pełnym wyposażeniem - kuweta, miseczki, legowisko, kocyki, zabawki, tunele, a  dziewczynki dotrzymywały mu towarzystwa w każdej wolnej chwili. Nie wypuszczały go - nie chciały, by wychodził, raz już znikł i wrócił w gorszej formie. Przeprowadziły dokładne rozeznanie - kot był widywany kilka miesięcy wcześniej, zanim trafił do Amelki. W okolicy jest sporo działek letniskowych - dziewczyny wywieszały tam ogłoszenia, odpytywały działkowiczów. No i do kota strzelano - ma śrucinę pod skórą u nasady uszka, może mieć więcej niewyczuwalnych…
Ustaliłyśmy, że wykastruję go i będę szukać w domu, koniecznie bez możliwości wychodzenia - w  dużym mieście łatwiej. Że przeprowadzę z chętnymi rozmowę wstępną, jeśli uznam ich za odpowiednich opiekunów - rozmowy ostatecznie przeprowadzi i decyzję podejmie Amelia.
Na drogę kocisko dostało wyprawkę w dużym pudle - do zdjęciu wyjęłam posłanka, kocyki i zabawki, jednak kocur uperfumował - szybko wrzuciłam do prania. A panny tłumaczyły i przepraszały, że tak mało, bo kupowały z własnego kieszonkowe i tylko na tyle wystarczyło!!! Oj, dziewczyny .

Kastracja, szczepienie - szukamy domu. Znalazł się szybko - przypadkiem, bo młoda para chciała KOTA do kochania, a nie do dekoracji, i generalnie na wyglądzie im nie zależało, miał być miziak.
Zgodnie z umową przeprowadziłam przepytanie wstępne, potem Amelka - zaakceptowała, kocisko pojechało. Dostaję czasem zdjęcia - ale więcej dostaje Amelka - i tak ma być.

Dobrze mu - chyba mu nawet futerko z szarego zrobiło się bardziej niebieskie.
A na FB widzę, że Amelia ratuje kolejne koty. Brawo, Amelio!
Dagmara - lat 15. Też FB - wypatrzyła kocięta, zaalarmowała dorosłych, ktoś napisał, że jest dla nich dt, czyli mogę spróbować łapać. Umówiłam się z Kingą - chciała pomóc w łapaniu - na sobotni poranek 2019.06.15. Jesteśmy na miejscu, czeka Dagmara, która kociaki wypatrzyła i szuka pomocy dla nich.

Kociaków niet - wczoraj ktoś (autorka postu chyba - nie uczestniczyłam, mogę trochę mylić) złapał jednego kociaka, więcej nie zdołał, zaalarmował Animal Patrol - przyjechali, stwierdzili, że w szczelinę szer. 60 cm miedzy budynkami wejść się nie da, że takich kotów się nie łapie, podobno próbowali kijem wygarnąć kociaki… No to se poszły…
Z drugiej strony przyblokowy ogródek, szczelina zamknięta płytą - pojawia się karmicielka, wg niej płyty zdjąć się nie da, tę kotkę zna, wróci, poprzednie kociaki przyniosła jej i sąsiadce i zostawiła… Kotki nie wysterylizowała - powody jak zawsze.
Płyty faktycznie zdjąć się nie da, ale nie potrzeba, wejść za nią można - sprytnie zamocowana. No to weszłam dla porządku. Miejsce nie wyglądało na stałą siedzibę kociej rodzinki, żadnego miejsca, gdzie mogłyby np. schować się przed deszczem, żadnej miseczki w pobliżu.
Wg Dagmary - przypominam, 15 lat - kociaków jest 6 - jeden - złapany przez owego kogoś - w środku nocy trafił do Kingi, już jest jej i koniec. Piątka uciekinierów i  kotka pewnie kręci się w okolicy. Trochę łazimy, pytamy ludzi, zaglądamy w dziury, szukamy miseczek - nic. Więcej nie wymyślimy, uzgadniamy z karmicielką i  Dagmarą, że zawiadomią, jak kotka wróci.

Wróciła w czwartek 2019.06.20 - Boże Ciało, szczęśliwie miałam wolne, Tzn wtedy zauważyła ją Dagmara i zadzwoniła, bo karmicielka widywała kocią rodzinkę od kilku dni…. Dlatego nie zadzwoniła? Nawet nie pytałam…
Kotka z maluszkami spały pod blokiem - prawie sięgnęłam ją ręką - prawie..

Za to od razu udało się z pomocą Dagmary capnąć dwa kociaczki - pozostałe dwa i matka schowały się pod podestem i opaską w wypłukanych przez wodę norkach. Kawałek jednego maluszka wystawał - złapałam, ciągnęłam, nie urwałam - dołączył do kontenerka.

Ustawiłyśmy klatkę-łapkę, dołożyłyśmy kontener z trójeczką - niech wołają mamę albo braciszka.
I zaczęła się najtrudniejsza część łapanki - czekanie. Czasem czekać trzeba wiele godzin… Jeśli można klatkę bezpiecznie zostawić - idzie się do swoich zajęć. Ale rzadko można - raz - kota w klatce łatwo skrzywdzić, dwa - klatka kosztuje prawie 400 zł, a metalowa, każdy złomiarz chętnie przygarnie.
Więc czekamy z Dagmarą, która cały czas towarzyszy i pomaga. Godzina ciszy - wyszła kotka. Rozejrzała się, schowała. I znów cisza….. Maluszka też nie ma.
Tak w ogóle to powinno być pięć maluszków - ale jeden gdzieś przepadł…. Ani Dagmara, ani karmicielka nie widziały go od kilku dni… Miejmy nadzieję, że nie stało się nic złego, ktoś wziął do domu…

Kolejna godzina - kotka wyszła. Nie do klatki - a w kierunku samochodów. Na szczęście miałam drugą, postawiłam. A kotka szła i szła - wolno, bardzo ostrożnie stawiając łapki, wyraźnie sprawiało jej to ogromny problem, szczególnie przednie łapki oszczędzała - na zdjęciu widać, że stópki spuchnięte. Nich się złapie!!! Coś jest z  nią źle, musi się, złapać - inaczej nie damy rady jej pomóc. Chyba posłuchała, bo weszła do klatki, zamknęła. Cały czas powolutku - jak na zwolnionym filmie.

Ciemno zaczęło się robić, maluszka nie ma, kocia rodzinka dzięki Fundacji Niechciane i Zapomniane ma zamówione miejsce w lecznicy Braci Mniejszych w Konstantynowie, trzeba zawieźć. Pojechałyśmy z Dagmarą - oczywiście za zgodą i wiedzą jej rodziców.
Jeden kociak już przepadł, jeden został - nie wkopiemy się pod blok… I znów Dagmara - poprosiła o zostawienie klatki-łapki, poczeka na kociaka w nocy, z  rodzicami uzgodniła, zgadzają się. No i siedziała prawie do rana - bez skutku…
Rano zostawiła ociupinkę jedzenia przy kociej norce - znikło, znaczy kociak jest. Kolejny dzień też spędziła na próbach łapania maluszka - kilka godzin siedziała przy klatce… Tyle że kociak z norki uciekł, ukrył się pod samochodami. Dagmara do wieczora nasłuchiwała i w końcu wytypowała samochód, w który się ukrył. Znów pojechałam, znalazłyśmy właściciela, otworzy maskę - samochód nowy, z tych, które mają od spodu zamknięta obudowę silnika, Może z kanału dałoby radę kociaka wyciągnąć - ale pan kategorycznie wybił nam z głowy pomysły jeżdżenia na kanał z  powodu jakiegoś kota. Pozostało czekać.
No tośmy czekały. Klatki po obu stronach samochodu, my w punktach obserwacyjnych - żeby widzieć, czy maluch gdzieś dalej nie wieje. Nie wiał - pomiaukiwał, Dagmara puszczała z telefonu kocie miauczenie, odpowiadał, czasem wychodził z silnika na ziemię - ale sięgnąć go nie miałyśmy szans. W końcu Dagmara wpadła na pomysł poczęstowania do mlekiem - i poskutkowało. Północny kurs do lecznicy, wizyta u kociej mamy i rodzinki - chore łapki kotki to świerzbowiec drążący - tak rozwinięty, że poduszeczki łapek to żywe rany… Kociaki też miały ogniska świerzbowca - niewielkie. Teraz można im pomóc, wyleczyć - świerzbowiec drążący wredny, ale wyleczyć się da. Portreciki - pierwsza trójka, samochodowy kocurek i mama - widzicie opuchnięte łapeczki?

Stan na dziś - koteczka wysterylizowana, odwieziona do karmicielki, doleczą się u  niej w domu, może się oswoi, kociaki w Lecznicy Braci Mniejszych czekają na domy, a Dagmara nie może przestać myśleć o jednym z nich - o tym, w którego uratowanie włożyła tyle wysiłku, o czarnuszku ze śmieszną misiowata mordką..


A pointa?
W mojej szkole wisiał napis „Takie będą Rzeczypospolite, jaki ich młodzieży chowanie”. Cieszę się, że spotkałam Amelię i Dagmarę. Że są takie małolaty - bo ta wrażliwość w nich zostanie. Ciszę się, że mają rodziców, którzy doceniają tę cechę. Nie umiem napisać dyplomatycznie - ale rodzice - jeśli macie TAKIE dzieci - to Wasza zasługa. Że nie zabraniacie, a delikatnie pomagacie, że pozwalacie na samodzielne działanie. I oby Was i takich dzieciaków było jak najwięcej.
A ja - cóż, tradycyjnie poproszę o pomoc finansową - nie pisałam o Skarpetce, której niestety się nie udało, o Smarkatce, którą po czterech latach walki trzeba było pożegnać… Mam w ogóle mam zaległości - ale przez tydzień łapało się w okolicy Jarowej - chyba 11 kotów, 10 kociaków, wczoraj próbowałam łapać w centrum miasta chorego kota, którego wypatrzyła przyjaciółka. Nie udało się, będziemy próbować dalej, za to złapał się czarny jajeczny, a ja wróciłam do domu o północy.
Więc rozumiecie…
Więc - konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040
Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4
dopisek do wpłat - po prostu - koty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz