Znów o adopcjach będzie. O tych
szybkich, szczęśliwych. I trochę o dwóch dziewczynach, bez
których nie byłoby to możliwe.
Zresztą, wiele rzeczy bez nich nie
byłoby możliwych.
Środek stycznia 2014 - zbierałam
skarbonki - skończyło się zezwolenie, trzeba zamknąć zbiórkę.
Jedna ze skarbonek stoi w sklepiku Państwa, którym ciągle ktoś
podrzuca koty. I zgadało się, że od niedawna mają kolejnego
maluszka. Sami nie wyadoptują,
zaproponowałam, że zabiorę. Kiedyś w podobnej sytuacji wzięłam od nich małą kotkę-krówkę, znalazła fajny dom - tą samą drogą, którą właśnie opisuję.
zaproponowałam, że zabiorę. Kiedyś w podobnej sytuacji wzięłam od nich małą kotkę-krówkę, znalazła fajny dom - tą samą drogą, którą właśnie opisuję.
No więc Państwo mają kolejnego
maluszka, zgodzili się dać mi do adopcji. Pani przynosi burasię,
mała śliczna, przemiła, przytula się do wszystkich mruczy, ale ma
gila. Jadę z nią przez lecznicę - jak zresztą z każdym nowym
kotem, zbadać trzeba, odpchlić trzeba, odrobaczyć, książeczkę
zdrowia założyć. W lecznicy wetka kiwa głową, wyciąga małej
gile z noska, i proponuje, że ją zostawi do przeleczenia -
bezpieczniej w lecznicowym boksie niż do domu tymczasowego wlec
katar, więc z wielką wdzięcznością się zgadzam. Po kilku dniach
telefon - małą już możesz odebrać, ale są fajne osoby
zainteresowane adopcją, więc może? Więc, ponieważ domek
faktycznie fajny, znany lekarkom, bo już zakocony i stały
pacjent lecznicy - mała prosto z lecznicy jedzie już do stałego
domku. Nawet jej porządnych zdjęć nie zdążyłam zrobić…
Mam szczęście.
Latem 2011 była wielka kocia akcja na
Wschodniej - łapanie i sterylizacja kotów z ruiny, ratowanie
maluszków, potem wyciąganie chorych i umierających z głodu
kociaków z głębokiej piwnicy - naprawdę spora akcja z
Mariją i Ewąmrau - może kiedyś któraś z nas opisze…
W każdym razie jedno z kociąt z
ruiny, malutką biało-dymną Annikę, zaadoptowali państwo z
Dąbrowy. Było trochę problemów, bo mała chowała się po kątach,
państwo pożyczali od nas klatkę pobytową dla niej, ale w końcu
zaufała rodzinie.
Oto Annika - obecnie Wandeczka -
zdjęcie z sierpnia 2011 i ze stycznia 2014. Urosła hmmm, trochę.
Obcych boi się nadal, nie chciała mi pozować do zdjęcia, dla
domowników jest najukochańszym kotem świata.
No i w końcu stycznia rodzina
Wandzi-Anniki znalazła na klatce schodowej (wieżowiec, po kilka
mieszkań na klatce) kociaka. Wzięli do domu, wywiesili ogłoszenia,
napisali na FB - cisza. Znaczy gwiazdkowy prezent komuś się
znudził…. Może zostanie? Ale Wandzia siedzi w kącie, nie je,
nie wychodzi, zestresowana. Dzień, drugi, tydzień - coraz
gorzej…. Więc państwo zadzwonili z prośbą o pomoc. Akurat mój
ulubiony dom tymczasowy wyadoptował drugą z koteczek ze szpitala
przy Drewnowskiej (też trzeba opisać i zdjęcia pokazać, bo kotki
wyjątkowo piękne), przyjmie malca.Jadę na Dąbrowę po kociaka,
potem przez zapchanie miasto do lecznicy - mały drze się prawie
całą drogę. Lecznica - 3,5mca, zdrowy, szczepienie, książeczka
zdrowia, zaraz zrobimy zdjęcia i ogłaszamy. Będzie wielkim kotem
- ma wysokie łapki, długaśny ogon i dużą główkę. Poza tym
jest piękny niesłychanie. I miły.
Dzwonię do Moni, obiecuję zaraz
wysłać zdjęcia (jak zrobię), gdyby ktoś pytał o maluszka
do adopcji, niech go wysyła.
W lecznicy łapie mnie telefon od
pracownicy szpitala (gdzie łapałam w grudniu) - ten oswojony
czarny kot z białymi łapkami zamarza!!!! W nocy
rozpaczliwie płakał, był lodowato zimny, panie wpuściły go do
jakiegoś pomieszczenia, ale rano wyszedł!!! Ratunku!!! Nieco
zdezorientowana mówię, że dobrze, wezmę, gdzie mam podjechać?
Ano nie wiadomo, gdzie kot, a pani w pracy będzie dopiero w
poniedziałek, to go poszuka. Trochę mnie zatyka z wrażenia -
jest piątek, mrozy poniżej -10 stopni, kot ostatniej nocy zamarzał,
i ma czekać do poniedziałku? Jadę, może go znajdę,
mały w koszyku zakopał się w polarowy koc, chyba
zasnął zmęczony wrażeniami, wytrzyma trochę w samochodzie.
Te zdjęcia zrobiłam 28 grudnia 2013 na terenie szpitala - złapałam i wysterylizowałam tam 4 koty, w czasie łapanki pingwin trochę siedział ze mną w samochodzie, pracownicy mówili, że wszyscy go lubią i karmią, że ma opiekę…
No więc latam po terenie szpitala,
kiciam, zaczepiam ludzi. Dzwonię do tej pracownicy z pytaniem gdzie
on może być, mało się gdzieś tam nie włamuję….. Już późno,
ciemno, kota nie widać, nikt nic nie wie. Zimno mi… Idę do
ochroniarzy - oni podobno nie lubią kotów, ale ślepi ani głusi
nie są.
Bingo.
Jakaś pacjentka przychodni zwróciła
uwagę na płaczącego kota, gdzieś dzwoniła, pewnie szukała
pomocy, w końcu zdecydowała się go zabrać. Rozmawiała o tym z
panią E. ze szpitala, ta pani już skończyła dyżur, ale wersję
ochroniarzy potwierdza inna przechodząca właśnie pani. Podaje
trochę szczegółów, wszystko brzmi wiarygodnie. Dzwonię jeszcze
do tej pani od poniedziałku, mówię, że kota najprawdopodobniej
zabrano, żeby to jakoś sprawdziła. Jak nie - niech go złapie i
zawiadomi mnie, zabiorę.
Nie ukrywam, że na razie kamień
spada mi z serca - byłby spory problem ze znalezieniem miejsca dla
tego kota….
Mam szczęście.
Mały milczy w koszyku, pewnie śpi.
Minęła 19.30. Jedziemy do domu tymczasowego. Telefon:
- Pani Aniu, u nas w
piwnicy do kilku dni jest nowy rudy kot, ma pani może klatkę? Bo by
go złapią trzeba…
- Jestem niedaleko, zaraz podrzucę.
Jadę, podrzucam, uzgadniam, że jak
złapie się coś innego niewyciętego jeszcze, to niech nie
wypuszczają, zabiorę do lecznicy, jest trochę darmowych miejskich
sterylek, a to rude koniecznie trzeba zabrać z piwnicy, na 99%
domowe, w tym rejonie nie ma dzikich rudych.. Swoją drogą nikt nie
szuka tu zagonionego rudaska, nie ma ogłoszeń, na stronie
schroniska też nie ma… Czyżby kolejne potwierdzenie mojej teorii
dotyczącej amatorów pięknych kotów? Ciekawie ubarwionych,
długowłosych, rasopodobnych? Teorii, że dla większości z nich
kot jest dla nich tylko zabawką, która przy pierwszych problemach
wyrzuca się na śmietnik? Może dlatego w rozmowach adopcyjnych przy
takich kotach pierwsze pytanie to czy kot jest za darmo?
Dochodzi 20.00. Jedziemy w końcu do
domu tymczasowego. Telefon:
- Ania, masz jeszcze tego kociaczka?
- Mam.
- Bo są u mnie państwo, szukają
dla siebie maluszka, zresztą porozmawiajcie sami.
- Dobry wieczór, chcielibyśmy kotka
poznać, gdzie i kiedy możemy?
Jestem akurat blisko mojego domu, nie
jest daleko do lecznicy.
- Jeśli państwo mogą, to
zaraz - podaję adres.
Malec w mieszkaniu ciekawie zwiedza,
przechadza się po krawędzi monitora (nie mam zdjęcia) włazi na
lampę antystresową, przegląda się w lustrze. Sprawdził zawartość
miseczek, obadał kuwety, obejrzał śpiącą Szarotkę, wziął po
głowie od Pusiuni, osyczał Bajeczkę, lekko zdębiał na widok
Pufffcia - jednym słowem intensywnie i dogłębnie badał
mieszkanie.
Są goście - przyszedł się
przywitać, pokazał ze wszystkich stron, elegancko usiadł otaczając
łapki ogonkiem - jednym słowem, patrzcie, jaki jestem piękny.
Jeszcze parę popisów - przybiegam, jak mnie wołasz, mruczę, jak
głaszczesz, umiem strzelać baranki, delikatnie dotykać miękką
kocią łapka twarzy. Kilka skoków boczkiem, z grzbietem wygiętym
w pałąk, głośne pchy-pchy na zbyt zainteresowaną
malcem Bajeczkę - mistrz autoprezentacji.
Usiedliśmy, próbowałam coś gadać,
ale nie bardzo zwracali na mnie uwagę - dużo ciekawsza była
obserwacja kociaka - wpadł za kąt za telewizor, wygramolił się,
sprawdził, czy mieści się w doniczce.
W końcu zmęczony wcisnął się na
grzejnik i zasnął. A my mogliśmy porozmawiać. Pani miała w domu
rodzinnym dwa koty, pan na punkcie kotów ma lekkiego bzika, podobnie
jak ich 8letnia córeczka. Kotek ich zachwycił od pierwszego
momentu, te białe łapki jak w gipsie, miała być co prawda
koteczka - Beza - ale będzie Bezik.
Chcą go zabrać zaraz, natychmiast -
zdążą jeszcze do sklepu przed 21szą kupić karmę, żwirek,
kocią wyprawkę. Więc już szybciutko podpisaliśmy umowę
adopcyjną i cała trójka - via sklep zoo - pojechała
do domu. Kot w moim kontenerku, odbiorę za kilka dni - umówiliśmy
się na wizytę poadopcyjną
Mam wrażenie, że sklep był
zadowolony z zakupów - coś słyszałam o zabawkach,
przysmaczkach, obróżkach.
Dość późno wieczorem dostałam
smsa „kotek ma się
dobrze, wariuje i biega, robi do kuwety i wydaje się być
szczęśliwy. To będzie długa noc. Pozdrawiamy”.
Miałam szczęście.
A może to nie szczęście, tylko
takie dwie zwykłe - niezwykłe dziewczyny?
Bo w sumie dzięki nim mogłam to
opowiadanko napisać - i dla nich zdjęcie ślicznego Bezika -
szczęśliwego w nowym domu.
Bardzo się cieszę, że kotek którego znalazłam ma wspaniały dom. Dziękuję
OdpowiedzUsuńŚliczne te Twoje kociaki... Prawdziwa kociara z Ciebie.... :) Tez lubię koty, ale ze wzglęgu na częste wyjazdy nie mogę ich mieć w domu.
OdpowiedzUsuńPomysłowy blogspot!
Zapraszam do rewizyty