opowiada ansk
Mam samochód. Więc jeżdżę co
jakiś czas do warsztatu samochodowego, właściwie stale tego
samego. Kilka dni temu (19.12.2013) byłam tam bardzo rano, przed
pracą, zostawić samochód na przegląd. Pod drzwiami mieszkania
właścicieli siedziała czarna kotka w obróżce
przeciwpchelnej, głośno i zdecydowanie domagając się otwarcia
drzwi. Miała nacięte jedno uszko…. Przypomniało mi się, że
kiedyś ją już spotkałam. Zajrzałam na kocie forum:
„26.05.2011 - wczoraj
pojechałam po samochód do warsztatu, za płotem kręciła się coś
za gruba czarna kotka - podeszłam, nie uciekła, zwabiłam na
puszkę, zapakowałam do kontenera. Do resztek puszki przyleciały
trzy kociaki - jednego pogłaskałam delikatnie, wygiął
grzbiecik, spojrzał na mnie, i prysnął. Kotka już w lecznicy,
kociaki mają panowie dziś łapać”
Nie mam starych zdjęć kotki.
Pamiętam, że trochę opiekowali się nią, tzn karmili, pracownicy
warsztatu i pani z przyległej kawiarenki, ale generalnie była
„tutejsza” - czyli wszystkich i niczyja. Gdzieś sypia - nie
wiedzieli, czy te trzy kociaki to już wszystkie - też nie byli
pewni. Za to pani strasznie lamentowała, że chcę skrzywdzić kotkę
sterylizacją, ale na pytanie, czy zajmie się obecnymi kociakami i
następnymi miotami - nie umiała albo nie chciała odpowiedzieć.
Przeważyło zdanie właścicieli warsztatu.
Więc kotka pojechała na
sterylizację, łapanie kociaków zadeklarowali pracownicy warsztatu
- raczej ucieszeni rozrywką niż powodowani troską o maluchy. I
znów cytat z forum:
„27.05.2011 - wczoraj panowie
warsztatowcy z poświęceniem - pokazywali pogryzione ręce, jakoś
nic nie widziałam - złapali trójkę kociaków, dołożyli
czekoladę. Przyjęła je nieoceniona i jak zwykle niezawodna CC”
Zdjęcia kociaków znalazłam tylko
dwa - oto one:
Nie pamiętam w ogóle tych maluszków,
trafiły do lecznicy i dzięki lekarce CC stamtąd się wyadoptowały
dość szybko, z zapisków na forum wynika, że po kilkunastu dniach.
Wracam do dnia wczorajszego i kotki.
Odbierając samochód zapytałam właściciela warsztatu dlaczego kot
zimą spędza noce na dworze i płacze pod drzwiami. Uśmiechnął
się - kotka mieszka w domu, rano życzy sobie wychodzić na
spacer, potem wraca na śniadanko, opiekują się nią nadal wszyscy,
ale jest ulubienicą mamy tego pana. Ma rezydencję na stole przy
kaloryferze - w chłodne dni wyleguje się tam całymi dniami.
Pokazał mi to kocie miejsce - budka, obok posłanko w poszewce,
przykryte czystym ręcznikiem-prześcieradełkiem, widać, że często
zmienianym, miseczki niedaleko. I kotka - mrucząca, okrąglutka,
przyjazna. Z naciętym czubkiem uszka.
Po co to piszę? Nie mogę być pewna,
ale myślę, że gdyby kotka tam rodziła kolejne kociaki, i ona, i
jej dzieci były przeganiane, w najlepszym razie tolerowane. Może
miałyby jakąś szopę w ogrodzie, ale na pewno kilka kotów nie
spałoby na czystych prześcieradełkach przy kaloryferze i nie
nosiłoby obróżek na pchły. Ot, jakieś tam anonimowe koty, którym
każdy (prawie) rzuci coś do jedzenia, ale nie zainteresuje się
miejscem na zimę czy zaropiałymi oczkami - zasłaniając się wygodnym
hasłem „prawa natury”.
I jeszcze krótka relacja z pewnej
rozmowy. Zadzwonił pan karmiący koty - administrator dużej
kamienicy. Pan zadzwonił w związku z zimowym dokarmianiem kotów.
Koty nie wszystkie sterylizowane, chciałam przekonywać, ale pan
miał swoje racje - w kamienicy muszą być koty, w tej chwili
jest ich za mało, pokazały się szczury. Koty mają ocieplane
budki, w razie potrzeby są leczone. Są pełnoprawnymi mieszkańcami
posesji, nikomu nie przeszkadza, że wylegują się na samochodach,
że czasem coś oznaczą. Bo dla pana administratora i mieszkańców
kamienicy jasne jest, że albo koty albo szczury, tertium non datur.
I wolą koty. Chyba pierwszy administrator, który wie, że
koty są absolutnie niezbędne. Czyżby
malutka iskierka nadziei na zmianę świadomości administratorów
budynków?
To co? Może na osłodę smrodku
dydaktycznego jeszcze jedno zdjęcie czarnej wysterylizowanej kotki
- już domowej - nie wszystkich, czyli niczyjej. Na czystym
posłanku. Z naciętym uszkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz