czwartek, 28 listopada 2019

Przypadkowe znaleziska


Opowiada Julia
Spacerując nieznanymi ulicami można znaleźć wszystko. W połowie sierpnia zobaczyłam czarnego kota, siedzącego za siatką na terenie szkoły na remontowanym boisku. Jako kociara noszę przy sobie jedzenie dla kotów na właśnie takie okazję. Codziennie przez kilka miesięcy chodziłam wieczorami po pracy dokarmiać tego kota. Zawsze się pojawiał, trzymał się na dystans, ale do spodeczka z jedzeniem chętnie podchodził.
Któregoś dnia pojawił się kolejny kot. Duży białoczarny kot z miejscami wypłowiałym czarnym futrem.

Dokarmiałam więc już dwa koty. Czarny pojawiał się codziennie, ten duży białoczarny raz na kilka dni. Dokarmiałam je i tylko tyle. Pewnego dnia zobaczyłam, że czarny kot ma opuchnięty pyszczek, a spod ogonka kapała mu jakaś ciecz. Tego samego dnia znalazłam zwłoki innego czarnego kocura z pięknym futrem i poduszkami łapek wyglądającymi na niezniszczone. Czyżby kot wychodzący skończył martwy? Czyżby jego żywot zakończył się przez nieodpowiedzialnych opiekunów, którzy zamiast zapewnić mu bezpieczne życie skazali go na śmierć? Ogłoszenie ze zdjęciem jest w  internecie, ale nikt nie rozpoznał swojego kota. Ta bezsensowna śmierć czarnego skłoniła mnie aby coś zrobić, żeby nie znajdować kolejnych martwych kotów.

Dodałam na FB post o chorym czarnym kocie i napisała pod nim Ania, nigdy jeszcze się nie spotkałyśmy, ale wiele osób mówiło mi, że czasem pomaga. Zaoferowała pożyczenie klatki łapki. Rozmawiałyśmy wieczorem, a następnego dnia rano przywiozła mi klatkę.
Koty pojawiały się późnym wieczorem, zatem o tej porze pojechaliśmy z kolegą łapać. Dosłownie w kilka minut złapało się to czarne chore - koteczka. Poruszyłam niebo i ziemię, ktoś przyjechał po kota, ktoś go przechował w garażu do rana i wtedy zawiózł do weta na sterylkę. Podczas zabiegu okazało się, że kotka ma wylewające się ropomacicze, zmienione jajniki, prawdopodobnie od tabletek antykoncepcyjnych, które ktoś jej dawał – po kilku dniach spotkałam starszą panią, która faktycznie podawała te tabletki. Kotka miała jeszcze większość zębów do wyrwania i stan zapalny w pyszczku. Opiekę finansową nad nią przejął Kotylion. Tydzień posiedziała w szpitalu w lecznicy. Straszny dzik rzucający się na pracowników lecznicy zyskał u nich miano „Czarnego mordercy”. Odebraliśmy ją i komunikacją miejską odwieźliśmy w miejsce bytowania. Całą drogę autobusem i tramwajem była bardzo spokojna i wcale nie miauczała. Po wypuszczeniu odbiegła oglądając się na nas. Następnego dnia przyszła w miejsce karmienia bez strachu. Została kwestia drugiego kota oraz miejsca, gdzie się ukrywa. Zaczęliśmy szukać. Znaleźliśmy kolejne miejsce dokarmiania kotów i stado kotów. Udało nam się porozmawiać z karmicielką, która powiedziała, które koty są wykastrowane, a które są dochodzące.

Wiem, że są dwa młode białorude - jeden na pewno wykastrowany. Trikolorka - nie przychodzi codziennie, jest niesterylizowana. Biały w bure laty bezogonek - na 100% kocur, pokazał. Dorosła pingwinka i czarna co najmniej jedna. Całe stadko podrostków czarnych i pingwinków - identyczne są, ale jest ich może 8, może więcej.

Postawiliśmy wieczorem znowu klatkę łapkę i kolejny czarny kot się złapał. W lecznicy okazało się, że to kolejna niekastrowana kotka, która jakiś czas temu urodziła kociaki, bo miała resztki mleka w sutkach. Poszłam w to miejsce i po prostu obserwowałam koty i okolicę. Nie pamiętam w jakim momencie, ale tę pingwinkę siedzącą na płocie z płotu też złapałam i zawiozłam na sterylkę.

Dostrzegłam dwa maleńkie kociaki, czarnego i białoczarnego burego ukrywające się na drzewie na dachu komórek. Śpiące zapewne w komórce. Nie dało się do nich podejść. Klatka ustawione na dachu nic nie dała. Szukając z Anią wejścia od drugiej strony na jednym z podwórek zobaczyłyśmy miseczkę dla kotów. Szukałyśmy po kolejnych podwórkach kamienic, ale okazało się, że wejście na interesujący nas teren jest tylko od strony firmy. Na jednym z podwórek siedziały dwa tłuściochy - z naciętymi uszkami.
Ania podzwoniła i dostała zgodę na łapanie na terenie tej firmy.

Pojechałam od razu z klatką łapką. Ustawiłam przy miejscu karmienia i czekałam. Panowie gdzieś jechali i mówią, że kociak jest w innym miejscu. Poszłam zobaczyłam, że kociak siedzi. Mały z oczkami pokrytymi ropą. Klatkę przedstawiłam, kociak schował się do środka komórki. Zapytałam czy ktoś ma klucz do tego pomieszczenia. Pan przyszedł i otworzył, weszłam do kociaka, schował się pod ciężkie płyty. Próbowałam kiciać, nic nie działało. Odeszłam z myślą o pójściu w końcu do pracy, po czym odebrałam od pracowników telefon "mały czarny się złapał", biegnę po niego. Piszę do Ani - przyjdzie. Przestawiam klatkę z kociakiem i czekam na Anię.

Przełożyła kociaka ręką do transporterka, klatkę ustawiłam na drugiego kociaka i  pędem do pracy. Niestety tym razem nic się nie złapało. Kociak wieczorem pojechał do weta. Okazało się, że to kociczka 5–6 tygodniowa, z kocim katarem i zapaleniem płuc. Dostała leki, zastrzyki na kilka dni, krople do oczu, jedzonko. Ania pożyczyła nam klatkę pobytową (kenel), więc kicia została w niej ulokowana w kuchni. Dostała kocyk, termofor, miseczki z wodą i jedzonkiem oraz prowizoryczną kuwetke. Piła troszkę wody, raz zrobiła siusiu, dostała drink rosołek z kurczaka z  kawałeczkami mięska, jadła aż jej się uszka trzęsły, nie chciała oddawać spodeczka żeby więcej nalać. Brana na ręce i miziana zaczynała mruczeć, sama próbowała się myć. Rano następnego dnia mieliśmy kryzys, kotka leciała przez ręce, nie chciała jeść, piszczała, raz zwymiotowała wodą. Pędem pojechałam z nią do weta. Okazało się, że maleństwo ma obrzęk płuc i wodę w płucach. Jej małe serduszko nie wytrzymało tego wszystkiego i umarła na stole w gabinecie, a próby reanimacji, podawanie tlenu i rurka włożona w małe gardełko spowodowały wylanie się dużej ilości wody z jej płucek. Maleństwo umarło. Niestety pomoc przyszła za późno, a kotka była zbyt chora i zbyt słaba, aby przetrwać tą chorobę. Na podwórku został drugi kociak, wyglądający na mniej chorego, są próby łapania go, na razie bezskuteczne - od momenty złapania malutkiej czarnej nikt go nie widział, jeśli był tak chory, jak ona - nie miał szans…
Kicia dostała na imię Naktis, nie umarła w zimnie na dworze, bezimienna. Niestety umarła przez ludzką znieczulicę i brak kastracji jej matki. Ile kociąt czeka podobny los? Urodzą się tylko po to aby umrzeć chore… Tak, kastracje są ważne, szczególnie kastracje wolnożyjących kotów, by podobne tragedie nie spotykały kolejnych kociąt.
Następnego dnia rano udało mi się złapać jedno czarne, w Ani wieczorem – kolejne czarne i dwa pingwinki - pingwinki to panny, czarne chłopaki, już wróciły na swój teren.

Przy klatkach kręciło się jeszcze kilka kotów - co najmniej trzy czarne i jeden pingwin, ale złapać się nie chciały. Zrudziały czarnobiały kocur okazał się być kotem domowym - ojcem wszystkich podrostków. Podobno już wykastrowany. Sprawdzić się nie dało - do klatki nie wszedł, pogłaskać się nie pozwalał….

1 listopada złapał się jajeczny pingwinek. 2 listopada straciliśmy nadzieję, na to, że rodzeństwo Naktis [*] jeszcze żyje. Ania próbowała łapać koty rano, bezskutecznie.
Przychodziły, oglądały klatki, kradły z nich kawałki mięska - i uciekały. Próbowałyśmy łapać na saszetki, chrupki, parówki, kiełbasę, rybę - właściwie wyczerpałyśmy pomysły. Jeden z nich mocno kuleje - podobno ma złamaną łapkę… Co najmniej trzy młode czarne.

Jest tam jeszcze biały w bure łaty bezogoniasty kocur - nie wygląda dobrze.
Wieczorem to samo - kilka godzin czekania bez skutku, a raczej z minimalnym skutkiem. A wszystko przez jednego niekastrowanego domowego kocura… Co najmniej osiem podrostków, maluszków też było więcej - ludzie widzieli trzecie.

Byłam z Anią w kontakcie i miałam dowieść parówki i saszetki po 22giej. Gdy dotarłam Ania pokazała mi grzydylka - jednak żył i na swoje szczęście dał się złapać.

Pędem do Sowy. Okazało się, że to kotka, ma koci katar, nadżerki w pyszczku. Wylądowała u mnie na tymczas - do klatki. Pierwszego dnia nie zrobiła wcale kupy. Następnego dnia kupy nadal nie było. Znowu do weta. Zastrzyk rozluźniający i espumisan. Po kilku godzinach zadziałało i Neska zrobiła u mnie swoją pierwszą kupkę. Wierzę w to, że jej siostra Naktis *] pomogła nam ją złapać. Maleństwo jeszcze trochę na nas syczy, ale są postępy. 
Czekają tam jeszcze nieposterylizowane koty - co najmniej trzy czarne, łaciaty bez ogonka, trikolorka, na pewno jeszcze coś. Będziemy próbować…
I jeszcze przybiegło do nas małe rude chucherko - na pewno domowe porzucone - chodzi jak zajączek, nie prostuje tylnych łapek - jest skrajnie niedożywione,   odwapnione kosteczki mogą się łamać bez powodu… Napiszę o maluszki niedługo.


Tyle napisała Julia - główny motor i wykonawca akcji. Kilka słów ode mnie.
2019.11.15 zadzwoniła Kasia - młoda karmicielka z podwórka, że ktoś potruł koty. Z  całego stada czarnuszków i pingwinów na posiłek przyszły tyko trzy, jednego znalazła z pianą i krwią z pysia, zaniosła do lecznicy - wg lekarza otrucie. Na kilka dni znikł tez domowy zrudziały pingwin - szczęśliwie wrócił. Natomiast 2019.11.21 w nocy ktoś podrzucił Kasi ledwo żywego bezogonka - umarł po przyniesieniu do lecznicy, wet podejrzewa otrucie i przetrzymywanie, kot nie pokazywał się kilka dni.

Jakim trzeba być podlecem, by zrobić coś takiego… Rozwieszone zostały ogłoszenia, liczymy na to, że ktoś zna podleca i wskaże. Przy okazji chcemy ostrzec właściciel zwierzaków z tego rejonu - niech pilnują pupili.
I bardzo, bardzo szukamy dt / ds. dla trójki jeszcze żywych czarnych podrostków

Są młodziutkie, dają się głaskać karmicielce… Nie mogą pójść do fundacji czy schroniska, gdzie zginą w dużej grupie kotów, potrzebują domu, miejsca gdzie ilość kotów pozwoli na ciągły i intensywny kontakt z człowiekiem…

Z lepszych wiadomości - Esme już nie chodzi jak zajączek, opieka Julii i dobra dieta + opieka weterynaryjna zrobiły swoje. Nieźle też czuje się malutka Nesca - jw, tylko coś jej w ostatnich dniach na nosku rośnie - znów weterynarz….

Dlatego jak zwykle poproszę - konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 dopisek do wpłat - Esme i Nesca. Albo jedna z nich.
Proszę, pomyślcie o tych czarnuszkach - może ktoś… coś… Póki jeszcze żyją…

I z ostatniej chwili:
Zadzwoniła zapłakana karmicielka - WYTRUTO KOLEJNE KOTY - te z przyległego podwórka - tri, białorudego, czarną z gwiazdką....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz