Parę dni temu Jola Dworcowa zawiadomiła mnie, że w jej okolicy pojawiła się kotka w zaawansowanej ciąży i Jola musi ją złapać. Mimo problemów z własnymi kotami (odchodząca na serce Myszka, chory Trójłapek i jak zawsze brak kasy) Jola zaczaiła się w nocy z klatką. Gdzie? Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić, jakiś pustostan obok jej domu - ruina, do której Jola kiedyś dostawała się wyłażąc przez okno własnego mieszkania (II piętro!) i skacząc na dach... Teraz już bała się takiej drogi, ale alternatywa, którą wybrała (drabina, albo i 2 drabiny) wcale nie wydawała mi się bezpieczniejsza, zwłaszcza, że trzeba było jeszcze targać ciężką klatkę. Jola dostała się do pustostanu, uzbroiła klatkę w przynętę i czekała. Długo. W końcu przyszły... 2 koty. Kotkę z wielkim brzuchem poprzedzał dorodny kocur, którego Jola czasami widywała w kociej stołówce.
Kocur - jak to kocur - od razu zaczął pakować się do klatki. Jola bała się, że jak kotka zobaczy zamykającą się klatkę, sama nie zechce do niej wejść. Rzuciła więc kotce resztkę przynęty do innego pomieszczenia, dzięki czemu kotka nie była świadkiem schwytania kocura. Tylko co dalej? Kocur miotał się po klatce, Jola miała tylko jeden transporter. W końcu zaryzykowała i przełożyła kocura do transportera, po czym wyniosła go (znowu po tych drabinach) na zewnątrz i pognała do domu po drugi transporter. Niestety, kotka trochę podjadłszy, nie pokazywała się przez dłuższy czas. Jednak po paru godzinach zgłodniała i grzecznie wlazła do klatki...
Lecznice "z darmowymi sterylkami" oferowały oczywiście przyjęcie kotki i kocura, ale... dopiero po Świętach. A kotka wyglądała tak, jakby za chwilę miała urodzić. Jola zawiozła ją do "zaprzyjaźnionej" lecznicy (trudno, muszę zapłacić!) i za parę godzin kotka była już po zabiegu. Oczywiście, sterylka aborcyjna nikogo nie zachwyca, ale tym razem kociaki i tak by nie przeżyły, bo kotka miała w brzuchu dodatkowo ogromną torbiel z nierozwiniętym płodem (wetka mówiła, że to jakaś wada genetyczna, której kotka jest nosicielką) i nie przeżyłaby porodu, a zatem nie mogłaby zająć się kociakami.
Kotka jest jeszcze w lecznicy, nie wiadomo, czy oswojona, kocur natomiast pojechał do domku, gdzie będzie mógł mieszkać "na swobodzie" (z możliwością wchodzenia do domu). Miejsce jest bezpieczne, jest tam tylko jedna stara kotka, więc możliwe, że kocica - kiedy dojdzie do siebie po sterylce - też pojedzie w to miejsce razem z kocurem (chyba się przyjaźnili). Niestety, nie mam żadnych zdjęć, mogę tylko powiedzieć, że kocur jest czarny, a kotka - szaro-biała. Najważniejsze, że oboje mają dom. I dlatego to jest dobra historia na Święta - bo z happy endem.
Uwielbiam Happy End!!!
robi wrażenie!
OdpowiedzUsuńDobrze, że koty mają dom!