Poniedziałek, 2025.11.03 godz.16 - telefon - dzwoni studentka (kilkakrotnie podkreślała, więc chyba ważne?) z informacją, że wczoraj o 23ciej widziała kota z przetrąconą szczęką, dostała mój telefon więc dzwoni i kategorycznie żąda interwencji. Następnie opisuje mnie w necie jako osobę opryskliwą, wyłapywaczkę od siedmiu boleści, cytuje mało grzeczne słowa, których NIE wypowiedziałam itp. Nie chce mi się tu drążyć, ale to po raz kolejny skłania mnie do zakończenia pomocy kotom. Ja wiecie, nie trudnię się zawodowo wyłapywaniem kotów, staram się im pomagać jako osoba prywatna. Właściwie ciągle gdzieś łapię, jedna „akcja” nakłada się na drugą, po każdej zostaje jakiś kot nie nadający się do powrotu w swój teren, po każdej zostają jakieś długi…
Oraz zniechęcenie i niesmak. Coraz większe.
Gdyby nie świadomość, że są sytuacje w których praktycznie oprócz mnie mało kto pomoże, dawno zmieniłabym nr telefonu. Tylko kotów żal….
Wracając do tematu - wróciłam z działek - od połowy października łapię na działkach - 2x dziennie dojazd po 20-25min w jedną stronę, 2-3km spacerku po działkach, w sumie 2x dziennie po 2 godziny + normalne obowiązki. Do wczoraj 7 kotów i 6 kociąt, wczoraj złapało się ostatnie kociątko - tu więcej informacji - https://domowepiwniczne.blogspot.com/2025/10/swiety-spokoj.html#more - więc wróciłam z działek, rozejrzałam się, pogadałam z ludźmi, rozsiałam telefon.
Zadzwonił następnego dnia - pan nieco się jąkał i plątał, ale powiedział, że koty są karmione o 18tej. No to pojechałam na tę 18tą - też po „spacerze” na działkach - koty już zostały nakarmione, a na śmietniku urzędowało dwóch panów - jeden to ten dzwoniący - którzy znają karmicielkę panią Beatkę, Kiedy przychodzi? Ano rozjazd czasowo-informacyjny był spory, między 19 a 23cią.
Dobra, poczekam. Bo pewnie inaczej jej nie spotkam - telefon był bardzo widoczny - skoro nie zadzwoniła, to pewnie nie zadzwoni. Potem okazało się, że dzwoniła, ale pomyliła cyferkę.
W upojnej scenerii i towarzystwie - wiata śmietnikowa + dwóch bardzo rozmownych acz monotematycznych panów - spędziłam kilka godzin, potem poszłam marznąć do samochodu. Kot siedział w kartonowej budce, podejść się nie dało, klatka łapka czekała raczej platonicznie - kota w tym stanie jedzenie raczej nie przyciągnie…
Koło 23ciej podjechała pani Beatka - potwierdziła, że kota nie było 4 dni, potem przyszedł, kolejne trzy dni nie jadł, ale już lepiej, próbuje pić wodę. Pani gotuje mu paćkę z mleka z dodatkami, trochę ją liże. Miałam klatkę nakładaną, pani podjęła się go złapać - i około północy pakowałam delikwenta do samochodu.
Noc, a właściwie pół nocy spędził w klatce w łazience, rano pojechałam do „talonowej” lecznicy - mają dobrych chirurgów, jeszcze jakąś resztę pieniędzy na urazy mechaniczne - kota przyśpiono, obadano, krew na morfologię i biochemię, kastracja przy okazji, usunięcie zgniłych zębów - wszystkich, smród z paszczy był ostry. I pasożyty - stada wszołów…
I kilkanaście zdjęć rtg.
Tragedia. Zdjęć jest naście, wybrałam kilka - nie jestem pewna, czy te najwłaściwsze, ale - złamanie w części środkowej, złamanie przy stawie, zwichnięty staw. Zabieg na tyle skomplikowany, że wymaga szczególnego chirurga. I nie ma czasu, bo zwichnięty staw z każdym dniem trudnej naprawić.
Od czwartku - od diagnozy kota - czas spędzam na szukaniu odpowiedniego chirurga, rozsyłaniu zdjęć i czekaniu na odpowiedź. Jutro 11 listopada, wolny dzień, zrobił się długi weekend, na razie wiem tyle, że najwcześniejszy termin w Łodzi to 14ty, ceny tak bliżej 6tys… Stabilizator tytanowy, zrozumiałam, co mi tłumaczono, ale powtórzyć się nie odważę - przekręcę, nie chcę fachowych dyskusji.
A kot? Dostaje antybiotyk i pbólowe, siedzi w klatce z otwartą paszczą, na razie tylko sii oczywiście poza kuwetą, syczy i macha łapami. Daje się karmić strzykawką - mus gourmet + zupka miamor przetarte przez sitko, 2-3x dziennie, na któryś posiłek pochłonął 100ml, normalnie 60-70ml, nastawia buzię, wciskam mu porcję w głąb paszczy na jęzorek, łyka, nastawia. Już powiedział, których smaczków nie lubi - bo najpierw dawałam smaczki.
Czekam na odpowiedź z kolejnej lecznicy…
Tak BTW - moja krytyczna rozmówczyni pisała, że „nie chciała zrzucić na mnie odpowiedzialności za rannego kota” - ale drodzy czytelnicy, zejdźcie na ziemię. Na AP czeka się kilka godzin - jak się doczeka i kot poczeka, to zabiorą. Ale łapać kota kilka godzin nie będą. Czy przyjęliby ode mnie czy takiego kota? Nie wiem, nie próbowałam, kilka razy zdarzyło mi się pędzić z kotem powypadkowym do lecznicy, bo tych kilku godzin oczekiwania nie przeżyłby. Płaciłam oczywiście ja.
Więc jeśli dzwonicie w podobnym przypadku do prywatnej osoby czy fundacji - to nie mówcie, że nie chcecie „zrzucać odpowiedzialności”. Chcecie czy nie - zrzucacie. Zrzucacie kota, koszty leczenia, utrzymania czasem do końca kociego życia - bo taki jak ten na ulicę wrócić nie może, domu nie znajdzie. Warto mieć taką świadomość, warto może potem jakoś pomóc np. w utrzymaniu zwierzaka, który zostanie w tym domu do końca swoich dni.
Kilka dni prawie normalnego jedzenia - po tygodniu głodówki - spowodowały powrót sił. Już wiem, że to raczej dzikus trochę przyzwyczajony do ludzi, a nie domowy kotek. Dopóki karmię - siedzi grzecznie i nastawia paszczę, najedzony usiłuje się wyrwać - raz mu się udało, kombinuje, jak uciec z klatki, wiesza się na ścianach. Na szczęście załapał kuwetę, już nie muszę codziennie zmieniać posłanka.
Moje i przyjaciół działania przyniosły rezultat - dziś. 2025.11.13 na 19tą wiozę kota na operację za ca 2,5tys, koszty dodatkowej - szpitalik, leki, potem usuwanie drutów - pewnie drugie tyle - czyli w sumie pod 5tys. Voucher-zaliczkę 200zł zapłaciłam wczoraj.
Jak na razie - bardzo, bardzo poproszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - złamana żuchwa.
Przypomnę, że koszt operacji z przyległościami to blisko 5 (pięć!!) tysięcy zł.
Inna opcja - teoretyczna - to amputacja żuchwy - ale nie wiem, jak będzie z tym żył. Czy będzie jadł sam - bo jeśli musiałby być karmiony, to siedziałby do końca życia w klatce - bo jak miałabym dzikusa 2-3 dziennie łapać na karmienie?
O eutanazji na razie nie myślę…




.jpg)


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz